Skład: Gosia Szwaracka, Wiktor Bujniewicz, Paweł Prądzyński

Jaskinie: Miętusia, Czarna, Śpiących Rycerzy

Zobacz też relację z części letniej

Wtorek - 28.02

Jak wiadomo droga z Sopotu do Zakopanego do najkrótszych nie należy – szczególnie ta prowadząca po szynach. Dlatego też nadmorskie kursowe Mewy, podobnie jak we wrześniu, postanawiają odfrunąć z pewnym wyprzedzeniem. Około godziny 19 jesteśmy już wszyscy upakowani w przedziale. Tym razem nie ma z nami Sokoła, który zmuszony był odbyć zimowy etap kursu ze Speleoklubem Łódzkim – motywacja, aby ćwiczyć węzełki i powtarzać topograficzne szczegóły jest zatem nieco obniżona. Poznajemy za to pewną bardzo miłą snowboardzistkę ;)

Środa - 29.02

Osiemnastogodzinna podróż ‘dziwnym trafem’ upływa wyjątkowo szybko ;). W Zakopanem robimy zakupy i około 16 jesteśmy na bazie w Kirach. Za podpowiedzą Darka decydujemy się wybrać do jaskini Zimnej, na małą przedkursową rozgrzewkę. Rozgaszczamy się na kwaterze, a pod wieczór wyruszamy w głąb doliny. Maszerując w ciszy, spotykamy po drodze wspaniałego jelenia z okazałym porożem, mknącego w mroku Potokiem Kościeliskim. Przy świetle połówki księżyca, zachwyceni tak pierwszorzędnym spotkaniem z przyrodą, docieramy pod otwór i przebieramy się. W planach mamy dojście do Syfonu Zwolińskich. Znając z Gosią doskonale drogę, trafiamy tam bez większego problemu, podziwiając malownicze nacieki lodowe w partiach przyotworowych. Dla Wiktora jest to pierwszy wypad do większej jaskini - być może właśnie w celu uczczenia tak wiekopomnej chwili moi towarzysze decydują się, podobnie jak we wrześniu, na kąpiel w lodowatej wodzie ;D. Niestety, tym razem z powodu przeziębienia boję się zaryzykować i postanawiam odmówić sobie tej wspaniałej, czterostopniowej przyjemności ;). Po tak romantycznym przerywniku ruszamy w drogę powrotną, decydując się jeszcze na małą sesję zdjęciową z lodowymi stalagmitami, których kształt wyjątkowo podoba się naszej koleżance ;)

Czwartek - 01.03

Dzień rozpoczynamy spacerem z przewodnikiem TPNu. Podczas drogi do schroniska na hali Ornak opowiada on nam co nieco o działalności Parku i ochronie przyrody w jego granicach. Obecnie jest to obowiązkowy element kursu, choć trzeba przyznać, że całkiem ciekawy. Po południu wybieramy się z Emkiem ‘na bałwanki’, czyli poćwiczyć techniki chodzenia w rakach i hamowania czekanem przy różnych wariantach upadków - bawimy się przy tym całkiem nieźle ;). Wieczorem krótkie ustalanie taktyki na dzień następny, film Deklaracja Nieśmiertelności i inne rozrywki wszelakie. Około 3 w nocy na bazę dojeżdżają Ola, Darek, Adam i Miodu.

Piątek - 02.03

W planach jaskinia Miętusia. Na powierzchni od kilku dni odwilż pełną parą – zalodzoną Rurą zjeżdżamy zatem prawie jak w aquaparku, starając się nie myśleć o tym, jak przyjemnie będzie pod górę. W dziurze jest dosyć mokro. Do Syfonu Zwolińskich wpływa już regularny strumyk, a podczas zjazdu Wielkimi Kominami woda leje się na głowę. Decydujemy się nie zjeżdżać ostatniego odcinka. Pod Kominem Męczenników robimy krótką przerwę na batona i wylanie wody z kaloszy. Z Wiktorem sprawnie robimy deporęcz, jednak w Rurze zaczyna się prawdziwa droga przez mękę. 120 metrów pełzania przez ciasną zalodzoną pochylnię, pchając przed sobą wór z mokrymi linami. Dodatkowo spływająca w dół woda i ‘orzeźwiający’ ciąg zimnego powietrza. Niesamowicie ślisko, praktycznie zero pewnych stopni – nie będę nawet zgadywał, ile czasu zajęło mi pokonanie tego odcinka. W każdym razie, kompletnie przemoczony, światło dzienne przyjąłem z niezłą ulgą ;).

Podczas naszej akcji przybyła nocą ekipa wybiera się do jaskini Kasprowej Niżniej, jednak wysoki stan wody w Gnieździe Złotej Kaczki zmusza ich do odwrotu. Obejścia niestety nie udaje się odnaleźć. Spotykamy się wieczorem w Galicówce, suszymy sprzęt i oddajemy się integracji, pamiętając jednak o koncepcji na dzień następny.

Sobota - 03.03

Na drugą akcję kursową obieramy jaskinię Czarną – od otworu północnego do Szmaragdowego Jeziorka. Godzinę po naszym wyjściu na szlak, z bazy wychodzą za nami także Adam, Miodu i Darek. Podejście od momentu zejścia ze szlaku na Halę pod Upłazem staje się coraz bardziej interesujące. Temperatura już na minusie, zatem po kilkudniowej odwilży pokrywa śnieżna jest w miarę twarda – tylko pozornie. Idąc więc w miarę pewnym krokiem, co chwilę ‘znienacka’ zapadamy się w śniegu po uda. W naszej ekipie wywołuje to jednak, nie wiedzieć czemu, szczere rozbawienie i wybuchy śmiechu. Nieco inaczej jest za to w grupie podążającej naszymi śladami. U jednego z chłopaków pozostali naliczyli (podobno) około dwustu okrzyków bojowych z serii ‘ku#wa!’ ;) Na zboczu Żlebu pod Wysranki jest tylko lepiej – mozolnie pniemy się pod górę pełzając w dwumetrowym śniegu, walcząc gdzieniegdzie z wiszącymi dziwnie nisko gałęziami drzew. Przetorowanie ostatnich 100m zajmuje nam naprawdę spory kawałek czasu. Przebieramy się i kolejno wspinamy zaporęczowanym progiem pod otwór. Poignee nie bardzo chce jednak chwytać zalodzoną linę, która zdecydowanie bardziej przypomina drut. Poza tym, trochę pospieszyłem się z wpięciem w pierwszy odcinek, więc sypią się na mnie kawałki śniegu i lodu strącane z góry – jest całkiem wesoło ;) W jaskini poruszamy się całkiem sprawnie i bez większych przygód, każdy ma swój odcinek do zaporęczonania. Docieramy do Jeziorka pokonując nie tak straszny Most Trwogi, liczne prożki i obszerne korytarze. Przy Jeziorku krótka przerwa i wracamy. W tym czasie pozostałych 3 klubowiczów zwiedza (podobno wyjątkowo piękne) Partie Wawelskie. Dla nas będzie to z pewnością cel na inną akcję w przyszłości. W jaskini działamy niezależnie od siebie i zupełnie się mijamy. Spotykamy się wszyscy dopiero wieczorem na bazie. Dymią się kominy Batorego ;)

Niedziela - 04.03

W planie mieliśmy jaskinię Kasprową Niżnią, jednak zrezygnowaliśmy z tego pomysłu po piątkowym wypadzie pozostałych klubowiczów. Za cel obieramy zatem Śpiących Rycerzy i Śpiących Rycerzy Wyżnią, a Darek i Ola decydują wybrać się razem z nami. W pięknym słońcu dziarsko maszerujemy przez Dolinę Małej Łąki i po niedługim czasie podchodzimy już zboczem Małego Giewontu. Żlebem „Pod Dziurą” cały czas sypią się kawałki śniegu i lodu, lekko hałasując. Zastanawiamy się dlaczego i po chwili wszystko staje się jasne. Wtrawesowując się w rejon pod otworem nagle dostrzegamy biegnącego kawałek dalej niedźwiedzia. Na szczęście miso musiał być zdecydowanie bardziej przestraszony od nas i szybko się oddalił. Zapada jednak decyzja, żeby zjeść wszystkie zapasy, a śmieci upakować w jedno miejsce, żeby zwierzak pod naszą nieobecność nie dobrał się nam do plecaków. Jaskinia Śpiących Rycerzy nie jest zbyt rozległa, jednak sporych rozmiarów sala, do której wczołgujemy się ciasnym korytarzem robi pewne wrażenie. Niestety, do Śpiących Rycerzy Wyżniej nie udaje nam się dostać – otwór zasypany jest tak dużą warstwą śniegu, że nie warto nawet próbować. Wracamy. Jednak ja, zamiast schodzić z pozostałymi tą samą drogą, którą przyszliśmy, postanawiam zjechać na dół żlebem. Spytawszy się Emka, czy da się to zrobić „w miarę bezpiecznie”, początkowo jestem zdecydowanie pewny siebie. Traktując wzmiankę o „prędkości światła” pół żartem, dochodzę na ‘start’ i uczucie to szybko mnie opuszcza ;) Pierwsze, najbardziej strome kilkanaście metrów z zakrętem, postanawiam asekuracyjnie zejść, wbijając pięty w śnieg. Jest on jednak pokryty kilkumilimetrową warstwą lodu i po paru krokach tracę podparcie. W ostatniej chwili wyrywam za sobą czekan, a wspomnianą „prędkość światła” osiągam chyba wcześniej, niż się spodziewałem. Próbuję obrócić się na brzuch i wyhamować, ale nie mam już kontroli nad ‘zjazdem’. Po kilku koziołkach i obrotach udaje mi się w końcu zatrzymać gdzieś w połowie żlebu. Dalej jest już nieco lepiej i po kolejnym ‘hamowaniu awaryjnym’ dojeżdżam na dół… Czy było to rozsądne ;)? Pewnie nie, z resztą gdy leżałem gdzieś w śniegu, żeby trochę ochłonąć, grupa czekała na mnie wyżej będąc absolutnie pewna, że się rozmyślę ;). W każdym razie, na bazę docieramy już bez większych przygód, delektując się słońcem rozświetlającym Wielka Polanę – i wcale nie mamy ochoty wracać nad morze ;).

Paweł Prądzyński