Kopalnia Wilhelm – szyb Louis.

Skład zespołu: Gosia Sz., Agata L., Leszek B., Artur Sz.

Wstęp.

Plan wyjazdu kopalnianego  kiełkował już dłuższy czas. Pierwsze rozmowy o takowym wypadzie były prowadzone już na moim pierwszym kursowym wyjeździe na Rutki. Wtedy to siedząc przy ognisku i piekąc kiełbaski rozważaliśmy możliwość zwiedzenia kopalni.

Pomysł musiał poczekać na realizację prawie rok ale w końcu się udało. Niestety frekwencja nie dopisała, gdyż na wyjazd zgłosiła się tylko Gosia Sz. a inni wcześniej chętni odpadli w przedbiegach z ważnych powodów osobistych. Towarzyszyła nam para znajomych z PFE.

            Na dzień wyjazdy wybraliśmy wspólnie 16 marca a powrót w niedzielę.

Przygotowania.

            Ostatnie dni przed akcją spędziliśmy na zbieraniu i kupowaniu potrzebnego sprzętu, prowiantu i innych niezbędnych rzeczy. W niedzielę ostatni trening linowy.

Ja poświęciłem czas na dopieszczeniu stanu technicznego samochodu gdyż na dzień przed wyjazdem uwidoczniła się mała choć mogąca być katastrofalna w skutkach usterka układu hamulcowego. Dość powiedzieć, że udało mi się ją usunąć dopiero na trzy godziny przed wyjazdem tak więc cały plan dosłownie wisiał na włosku.

Dzień pierwszy 16.03.2012r.

            Godzina „ZERO” czyli 17.00 wybiła jak dla mnie stanowczo za szybko ale na szczęście udało się wyruszyć punktualnie. Pierwszy przystanek to Banino, gdzie na pokład wsiadły Gosia i Agata. Następnie Chojnice gdzie dosiadł się Leszek i  od tej pory akcja nabrała tempa.

Tuż za Chojnicami zadzwoniła moja droga małżonka z zapytaniem czy nie wiem gdzie są dokumenty od Jej samochodu. Szybkie sprawdzenie portfela potwierdziło  najgorsze: ja mam dokumenty Jej samochodu a Ona mojego. Dalsze kontynuowanie podróży groziło niezłym stresem a w najgorszym wypadku mandatem i przymusowym zakończeniem podróży.

Po chwili dyskusji decydujemy: jechać dalej J

Kontynuujemy naszą podróż w napięciu, wypatrując za każdym zakrętem tak zwanych „Misiaków”. Udaje się przejechać jakieś dwie godziny i nagle widzimy człowieka w kamizelce odblaskowej wyskakującego na drogę i serdecznym gestem zapraszającego nas do zjazdu na pobocze.

Szybka myśl: pięknie, koniec podróży. Prowadził akurat mój zmiennik więc szybko wyskoczyłem na zewnątrz i zaczynam rozmowę a tu słyszę:

„Dobry wieczór, proszę otworzyć bagażnik. Nie przewozicie państwo wódki ani papierosów?”

Okazało się, że to Służba Celna poszukująca kontrabandy. Po przetrzepaniu zawartości bagażnika i krótkiej rozmowie o pogodzie słyszę: „Dziękuję, proszę jechać, życzę udanego wyjazdu”.

Z samochodu dobiega ciche ufffff. Wsiadam i ruszamy dalej już bez żadnych nieoczekiwanych wydarzeń.

            Godzina około 03.00, docieramy do wsi Radzimowice i po kilku minutach w pobliże naszego szybu. Szybko oceniamy, że pod sam szyb nie zjedziemy bo droga rozmoknięta i zostawiamy auto na górze. Postanawiamy przespać się chociaż półtora godziny i wstać o 05.30.

Dzień drugi 17.03.2012r.

            Godzina 05.30, szary świt otula nas swoim zimnym oddechem. Wilgoć porannego powietrza orzeźwia i przyprawia o dreszcze. W milczeniu zjadamy szybkie śniadanie i przebieramy się w kombinezony. Kompletujemy i ubieramy szpej i przenosimy się w bezpośrednie sąsiedztwo kraty szybu. Chwila zastanowienia i zakładamy dwa stanowiska.

Plan jest następujący: w miarę możliwości zwiedzamy wszystkie dostępne poziomy i korytarze kopalni, począwszy od pierwszego schodząc coraz niżej.

            Na pierwszy ogień idę ja i Agata. Zjeżdżamy razem w niewielkich odstępach utrzymując kontakt wzrokowy i słuchowy. Pod nami 80 metrów szybu. Docieramy do pierwszego poziomu ale robi się coraz bardziej mokro. Z wielu szczelin tryska przeraźliwie zimna woda zamieniając szyb w kabinę prysznicową.

Jest, krzyczę w górę, gdyż dotarłem na miejsce. Teraz wahadło i dostaję się do środka. Szybki rzut oka na stan chodnika i zakładam taśmę o belkę drewnianą żeby wpiąć do niej obie liny. Po chwili dołącza do mnie Agata a liny są wolne dla pozostałych. Z bardzo wielu miejsc w stropie leją się strumyki wody (następnego dnia dowiedzieliśmy się, że ostatnie kilka dni ciągle lało i stąd ta woda). W czasie oczekiwania na pozostałych rozpoczynamy częściowe zwiedzanie. Po chwili wracamy i pomagam Gosi i Leszkowi dostać się do środka. Pozostawanie w bliskości szybu powoduje zalewanie kombinezonu strugami wody ale cóż nie ma innego wyjścia.

Zaczynamy zwiedzanie całą grupą. Nacieki na jakie się natykamy są piękne. Rozpoczynamy robić zdjęcia. Zwiedzamy cały poziom spokojnie nie spiesząc się, nie idziemy przecież na sportowo tylko dla samej radości zwiedzania.

Przyszła pora na zjazd na poziom drugi. W pierwszej kolejności jadę ja i Agata. Z każdym metrem natężenie wody tryskającej ze ścian wzrasta. Doszło do tego że w ogóle niewiele widać przez wodę zalewającą oczy i niestety dojeżdżamy do poziomu trzeciego. Postanawiamy tam zostać i poczekać na resztę. W czasie oczekiwania zrobiło się zimno bo woda wlewająca się do kombinezonów przemoczyła nas nieźle.

            Trzeci poziom wita nas jak zwykle częściami wraków samochodów poustawianymi pod ścianami. Kiedyś cały ten złom zalegał dno szybu utrudniając dostęp do chodnika. Przed dalszym zwiedzaniem postanawiamy się co nieco posilić. Przygotowujemy coś na gorąco, zjadamy trochę czekolady, zabieramy potrzebny sprzęt i ruszamy.

Na początek zagłębiamy się w Ciąg Malachitowy, który cieszy nasze oczy pięknymi polewami w przeróżnych odcieniach błękitu. To zdaje się miedź nadała taki kolor. Nie możemy nasycić oczu pięknem kopalni ale trzeba ruszać dalej. Ruszamy w przeciwną stronę

Już w galerii samochodowej Agata przedziurawia kalosza i w pierwszym suchym miejscu zakłada wodery. Nam na razie wystarczają z powodzeniem kalosze. Pierwsza przeszkoda to pochylnia, którą można pokonać zapieraczką ale mimo wszystko poręczujemy taśmami bo woda spływająca spągiem powoduje znaczny spadek tarcia.

Docieramy do ciągu drabinowego, który prowadzi kilkanaście metrów w dół. Na miejscu zastajemy, zostawioną przez którąś z poprzednich ekip, poręczówkę i decydujemy się ją wykorzystać a naszą linę przeznaczyć na poręczowanie trawersu.

Stare drewniane drabiny wytrzymują i po kilku chwilach jesteśmy w najniżej położonych korytarzach.

Skręcamy w lewo i dochodzimy do trawersu. Jako, że to nie pierwsza moja wizyta tutaj to ja decyduję się poręczować. Po kilkunastu minutach sprawa załatwiona i pozostali mogą się przeprawiać. Pokonanie wystającego zsypu z szybiku miedzy poziomowego Gosia załatwia podchwytem jak rasowy wspinacz. Agata zabiera się do tego z widoczną obawą ale w końcu przechodzi, dodam że trawers jest kilka metrów nad bardzo zimną wodą J. Później przyznaje sie, że była przerażona pokonując to miejsce.

Zaczynamy zwiedzanie chodników, które częściowo zalane są dość głęboką wodą. Jako, że Gosia nie ma woderów to w takich odcinkach wskakuje mi na plecy i tak pokonujemy kolejne korytarze w komplecie, całym zespołem. Idziemy raz w górę, raz w dół pokonując kolejne przeszkody. Czasami trzeba się czołgać a czasami wspinać.

Po drodze pobieramy próbki wody do badań na PG. Zataczając pętlę zalanymi korytarzami wracamy do trawersu. Pokonujemy go teraz sprawniej, gdyż każdy już wie jaką technikę ma obrać. Ja deporęczuję a pozostali idą dalej. Spotykamy się w końcu w umówionym miejscu i rozpoczynamy drogę powrotną.

Po dotarciu na biwak okazuje się, że wszyscy są przemoczeni i nie będzie jak położyć się spać bo nawet w miejscu zwykle suchym kapie ze stropu. Wszystkiemu winne wcześniejsze deszczowe dni. Nieduży posiłek, trochę słodyczy i postanawiamy wychodzić jeszcze dzisiaj. Suche ubrania, które mamy w samochodzie są atutem nie do przebicia i pomysł biwaku na dole upada.

Po kilku minutach wiszenia pod spadającymi z góry strumieniami wody czuję jak kombinezon wypełnia mi się wodą, podobnie dzieje się z worem jaskiniowym. Nieprzemakalny materiał  powoduje powolne napełnianie się wora wodą i znaczny wzrost ciężaru. Wychodzę w parze z Leszkiem i w końcu docieramy na powierzchnię.

W oczekiwaniu na dziewczyny przebieramy się w suche ubrania i rozpalamy ognisko. W końcu wszyscy jesteśmy w komplecie. Gosia telefonicznie załatwia nam nocleg w Bazie Speleoklubu Bobry w pobliskim Wojcieszowie gdzie przemieszczamy się niezwłocznie po spakowaniu wszystkiego do auta.

Na miejscu spotykamy się z Irenką, która daje nam klucze i oprowadza po bazie. Dowiadujemy się, że jesteśmy pierwszymi gośćmi po remoncie. Krótki wypad do sklepu, kolacja wpisy do księgi meldunkowej i sen w wygodnym łóżku. O 22.00 wszyscy już smacznie śpią J

Dzień trzeci 18.03.2012r.

            07.30 Dzień wita nas piękną słoneczną pogodą. Po śniadaniu ruszamy na zwiedzanie Wojcieszowa. Kierujemy swe kroki do opuszczonego, walącego się budynku mieszkalnego naprzeciwko bazy.  W środku sterty śmieci, butelek i słoików, brak okien i drzwi. Wchodzimy na strych po przegniłych schodach a po chwili wchodzi za nami pewna pani informując nas: „To prywatna posiadłość mojego kuzyna. Co państwo tu robicie?” Musieliśmy na tym zakończyć zwiedzanie tej „posiadłości” prawie, że parskając śmiechem z kobieciny. Brzmiało to naprawdę komicznie.

Ruszamy dalej oglądając ciekawe i ładne budynki, okazały pałac, rozkoszując się pogodą. Wojcieszów za czasów swej świetności musiał być naprawdę piękna i bogata wsią.

Spotykamy Irenkę, która poleca nam do zwiedzenia kamieniołom z jeziorkiem. Udajemy się tam bez zastanowienia i nie żałujemy. Miejsce bardzo piękne i urokliwe. Czujemy się jak na wakacjach ale czas upływa szybko i trzeba wracać.

Jeszcze tylko kilka rzutów kamieniem w pokrywę lodowa jeziorka i obserwacja kręgów lodowych i  schodzimy do bazy. W stercie drewna obok samochodu zauważamy małe czarno-białe zwierzątko, które przygląda się nam stojąc na tylnych łapkach. Spłoszone jednak ucieka. Agata jakiś czas próbuje bezskutecznie je złapać ale w końcu daje za wygraną. Zwierzątko okazuje się być gronostajem. Pakujemy się do auta i niechętnie ruszamy w drogę powrotną.

Po drodze zrobiliśmy mały postój w Głogowie. Pamiętałem, że koło mostu kolejowego była wieża artyleryjska wybudowana w latach l857-60. Podczas poszukiwania wieży przeszliśmy dwukrotnie dwa mosty sugerując się wskazówkami miejscowych a na końcu okazało się, że wieża jest  niedaleko naszego parkingu. Udało się nawet wejść na szczyt jednego z mostów wykorzystując metodę „na tarcie”. W końcu zwiedziliśmy całą tą imponującą budowlę. Wieża nosi ślady wielokrotnego ostrzału ale to raczej ślady z okresu drugowojennego. Przy okazji zwiedziliśmy kilka pomniejszych schronów w okolicy i ociągając się wróciliśmy do samochodu. Do Gdyni dotarłem około północy.

Wyjazd pełen wrażeń i ciekawych doznań. Jest tam wiele nacieków upodobniających tą kopalnię do jaskini. Jedne są czarno-brązowe o pokrętnych dziwnych kształtach, które wyglądają jak dzieło diabła a inne błękitne i białe przywodzące na myśl dzieła aniołów. Warto było poświęcić wolny weekend na zwiedzanie kopalni Wilhelm i mogę ją polecić innym z czystym sumieniem. Mimo, że nie byłem tam pierwszy raz to podobało mi się jak zawsze. Podobnie polecam bazę badawczą Bobrów, która jest naprawdę fajnym klimatycznym miejscem ze wszystkim czego

Dziękuję tym, którzy byli za miłe towarzystwo i poświęcony czas.

Artur J