Rumunia 98


Otwór avenu din Poiana Gropii

Plan wyprawy speleo do Rumunii autorstwa Darka Bartoszewskiego od początku budził kontrowersje. Jako taki przechodził kilka metamorfoz. Od komercyjnej speleowycieczki do konkretnej wyprawy nastawionej na poważną eksplorację. Od początku istniał także problem z ilością chętnych do udziału w wyprawie. Wiele osób miało wątpliwości i jak się okazało nie pozbyło się ich do końca . Ja na szczęście ich nie miałem. W moim przypadku problem był zgoła inny - brak doświadczenia. Po czasie okazało się, ze moje obawy były bezpodstawne, a kierownictwo zaakceptowało moja kandydaturę. Wtedy było już wiadomo, ze z komercyjnej wyprawy nici, ze jedziemy na własną rękę. Kontakt z miejscowymi grotołazami był dość niepewny, jednak postanowiliśmy zaryzykować. Rozpoczęły się przygotowania: zakupy, rozpoznanie rozkładów jazdy, możliwości dojazdu itp. Rozpoczęło się również systematyczne wykruszanie się potencjalnych uczestników wyprawy. A to brak gotówki, a to chora babcia, a to znowu trzęsienie ziemi itp. Na kilka dni przed planowanym terminem wyjazdu, który to notabene również kilkakrotnie ulęgał zmianie, wykrystalizował się zaledwie trzyosobowy skład. Wiadomym stało się tym samym, ze przestaliśmy stanowić poważną samowystarczalna siłę uderzeniową. Tym bardziej, że odpadła nam możliwość wykorzystania samochodu jednego z planowanych uczestników. Trzy osoby niestety nie mogą unieść zbyt wiele...

Końcowy korytarz w Avenul din Poiana Gropii

Po przeanalizowaniu kilku wariantów podroży postanowiliśmy jechać koleją przez Kraków i Budapeszt do Aradu. W atmosferze ciągłej niepewności o dalsze losy wyprawy i nękani przez nieustępliwą obsługę pociągu relacji Budapeszt - Bukareszt dojeżdżamy wreszcie do pierwszego celu naszej wyprawy - miasta Arad. Tam, jakby zła karta się wreszcie odwróciła, czeka na nas przedstawiciel lokalnego speleoklubu "Exploratorii" Julian. Człowiek z którym od początku znajdziemy wspólny język i który do samego końca będzie w miarę swoich możliwości pomagał. W Aradzie lądujemy wieczorem, udaje się nam jeszcze dotrzeć do Timishoary - od 1990 roku wręcz historycznego miasta (lecz jak zaniedbanego) - lecz na miejscu czeka nas przymusowy nocleg. W namiocie, w krzakach, prawie w centrum miasta - istna partyzantka. Rano ruszamy dalej do właściwego celu - położonej wśród malowniczych wzgórz Resity. Jesteśmy pod wrażeniem siedziby "Exploratorii" - niejeden byłby szczęśliwy będąc lokatorem takiego apartamentu. Samo miasto nie sprawia wrażenia kurortu, aczkolwiek po wizycie w Aradzie i Timishoarze wydaje się być oaza spokoju i gustu architektonicznego. Niestety jak prawie wszędzie w tym kraju widać skutki minionych dekad i prowadzonej na wielka skale nieprzemyślanej industrializacji kraju. Ale to już inna historia.

"Nieciekawe" nacieki w avenie Bizonului

W Resitie okazuje się ze niewielu członków klubu zdołało zarezerwować na ten okres urlop w pracy. Na domiar złego przyjazd nasz zbiegł się w czasie z przyjazdem ekipy niemieckich grotołazów, którzy jednak zdecydowanie odmawiają współpracy z naszym zespołem. W tej sytuacji członkowie klubu nie mogą poświęcić nam zbyt wiele czasu. Po klubowej naradzie udaje się znaleźć najbardziej optymalne wyjście. Jedziemy do miejsca oddalonego od Resity o jakieś 15 km i rozkładamy obóz w bukowym lesie budzącym nieodparte skojarzenia z Lasami Oliwskimi koło Gdańska bądź tez z niektórymi rejonami Beskidów. Następnego dnia nasi świeżo poznani koledzy po fachu pokazują nam otwory trzech avenów znajdujących się w pobliżu. Czwartego, pomimo usilnych starań nie udaje się znaleźć w gęstych zaroślach. Julian i Cristi musza wracać do swoich spraw i zostajemy znowu we trzech. Po odespaniu zaległości bierzemy się żwawo do pracy.

Pierwsza nasza jaskinia jest Avenul din Poiana Gropii o deniwelacji -236 z pięknie zamykającym dolinkę owalnym otworze o średnicy ok. 6 m zbudowanym z ukośnie uwarstwionych wapieni. Jest to moja pierwsza tak duża jaskinia i od razu robi na mnie wielkie wrażenie. Najpierw zjazd ok. 150 m systemem imponujących studni, następnie przejście systemem korytarzy, przełazów i meandrów do wspaniałego zakończenia - pokrytego świetnie rozwiniętą szata naciekowa korytarza z kilkoma płytkimi jeziorkami z krystalicznie przejrzysta woda. Bogactwo szaty naciekowej zarówno w przypadku tej jaskini jak i większości zwiedzonych później pozostawia w tej kategorii nasze tatrzańskie konkurentki daleko w tyle (o tym mogłem przekonać się trzy tygodnie później). Po trwającej 7 godzin akcji bladym świtem (akcja odbywała się w nocy) wychodzimy w świetnych humorach na powierzchnie z przeświadczeniem, ze pomimo wszystkich trudów i przeciwności warto było tu przyjechać. Takich jaskiń naprawdę nie ogląda się często.

Widok ogólny kanionu Caras

Następna akcja naszej ekipy było zejście do Avenu Bizonului. Najpierw pokonanie ciasnego wejścia, następnie jak poprzednio zjazd systemem studni, potem kilka ciasnych przełazów i jeden arcytrudny zacisk, wreszcie kończące jaskinie jeziorko, do którego nie docieramy. Jaskinia ta ustępowała poprzedniej pod każdym względem; wydała się być lichą namiastka swej pięknej siostry. Po trwającej 4 godziny akcji wychodzimy na powierzchnie i po krótkiej naradzie postanawiamy zakończyć działalność w tym rejonie.

Następnego dnia znajdujemy się znowu w siedzibie Exploratorii. Do naszego teamu dołącza kolejny "tubylec" - Claudio. Jest to "luzak" obdarzony dość specyficznym poczuciem humoru. Zostawiając cześć zbędnego obecnie ekwipunku ruszamy na podbój drugiego rejonu jaskiniowego. Marna droga docieramy do położonego wśród porośniętych uboga roślinnością wypalona przez słońce kanionu Caras. Przez kanion o głębokości do 400 metrów otoczony przez niezbyt pionowe wapienne skały przepływa rzeka o kamienistym dnie, na której brzegach znaleźć można wiele dobrych miejsc na obozowisko. Przy panujących nieustannie upałach chłód rzeki był dla nas bardzo przyjemny. Jaskinie w skalach otaczających kanion miały rozwiniecie poziome, dlatego tez w ten rejon udaliśmy się znacznie mniej objuczeni.

Skrzące się nacieki w jaskini de Dupa Cirsa

Claudio przed swym odjazdem pokazał nam otwory trzech jaskiń oraz objaśnił drogę do dalszych dwóch. Po nocy spędzonej na przepięknie położonej polance otoczonej zakolem rzeki, nazajutrz atakujemy pierwsza ze wskazanych jaskiń. Jest nią jaskinia Cioplaia o długości ok. 400 m z 200 m długim, wymagającym czołgania, korytarzem wejściowym. Po jego pokonaniu mieliśmy zobaczyć wspaniale korytarze pełne nacieków. Niestety po "drodze przez mękę" napotkaliśmy tylko kilkudziesięciometrowy korytarzyk z dość uboga szata naciekowa. Tym razem pełne rozczarowanie.

Następny dzień zrekompensował nam poprzedni. Zaatakowaliśmy jaskinie de Dupa Cirsa o długości 1200 m. Składa się ona dwóch niezależnych ciągów. Pierwszy po około 300 metrach kończy się syfonem. Kilka przełazów, trochę nacieków, w sumie nic ciekawego. Początek drugiego nasuwał skojarzenia z poprzednia dziura - prawie 200 metrów czołgania w piachu i błocie. Dalej jaskinia rozszerza się i pojawia się coraz więcej różnorodnych polew i nacieków. Darek gorliwie wykonuje dokumentacje fotograficzna, w czym gorliwie mu pomagamy. Duży otwór Pestera Lilicilor Będąc coraz bardziej pod wrażeniem jaskini wykonujemy eksponowany trawers 17-to metrowej studni, do której z przeciwnej strony wpada potok i wchodzimy do końcowej części korytarza. To co tam spotykamy wprawia nas w niekłamany zachwyt. Piękno tej jaskini osiąga apogeum na samym końcu korytarza, gdzie dno wypełnia woda, a ściany pokryte są wspaniałymi naciekami z skrzącymi się kryształkami kalcytu sprawiającymi wręcz narkotyczne wrażenie. Ten ciąg również zamyka syfon. Dochodząc powoli do siebie zaczynamy posuwać się w kierunku wyjścia, gdzie docieramy po 4 godzinach od rozpoczęcia akcji. Uff! Warto było.

Następnego dnia przyszedł czas na jaskinie Liliecilor o wielkim gruszkowatym otworze w pionowej ścianie kanionu. Chcąc do niej dojść należy najpierw przeprawić się przez rzekę, a potem wyżywcować ośmiometrową trójkową drogę. Jaskinia ta ma doskonale widoczny otwór, który od dawna przyciągał rzesze zwiedzających (jak na tamtejsze realia) co zaowocowało niestety dużym stopniem dewastacji. Początkowo wielkich rozmiarów korytarz jaskini obniża się stopniowo, by po kilkuset metrach zmienić się w system niskich zamulonych przełazów.

Do następnej jaskini musieliśmy maszerować przez około 4 godziny. Najpierw wzdłuż kanionu, potem przez gąszcz splatanych krzewów na płaskowyż i w dół do następnego kanionu. Kolejna jaskinia była Pestera Comarnic - obiekt tzw. turystyczny. Udostępnienie turystyczne polegało (rzecz jasna poza pobraniem opłaty) na rozdaniu zdezelowanych kąsków (co niektóre mogły pamiętać czasy Frantza Józefa) oraz ręcznych karbidówek. Jaskinia ta, dość pokaźnych rozmiarów (ok. 6 km długości), o rozwinięciu poziomym obfitowała w ciekawa szatę naciekowa. Nosiła ona miejscami ślady dewastacji, gdyż zwiedzana była już w czasach historycznych. Nie zrobiła ona jednak na nas takiego wrażenia jak Pestera di Dupa Cirsa. A co do turystycznych jaskiń Rumuni - na europejski standard parę lat trzeba będzie jeszcze poczekać.

Widok ogólny kanionu Caras

Po zakończeniu działalności i obfitującej w przygody podroży trafiamy znowu do Resity. Zostaje nam kilka dni do wyjazdu, które postanawiamy spożytkować na trekking w okolicznych górach (patrz niezależny opis). Po kolejnym powrocie wracamy znowu do Resity. Jeszcze tylko niezbędne zakupy, pożegnalną impreza i trzeba wyjeżdżać. Niezłomny Julian jedzie z nami aż do Aradu, do końca pomagając jak tylko potrafi.

Zostawiamy kraj pełen kontrastów, który jednak okazał się zupełnie rożny od panujących w Polsce powszechnych wyobrażeń. Wywozimy nowe doświadczenia , wspomnienia i świadomość przetartej ścieżki dla dalszej działalności w tym interesującym rejonie. Czy będziemy potrafili to wykorzystać - pokaże czas.

Jarosław Niekludow

Skład wyprawy:

  1. Dariusz Bartoszewski (kierownik)
  2. Marcin Kaniewski
  3. Jarosław Niekludow

PS: Tutaj znajduje się jeszcze kilka zdjęć z tej wyprawy.


POWRÓT WYŻEJ: tutaj możesz wrócić do spisu wypraw.

POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 1998.08.30