AKCJA: „Biwak w Zimnej” 24-28 listopad 2011r.

UCZESTNICY:

Darek Lubomski, Paweł Salomon, Ola Puchalska, Gosia Szwaracka,    Przemek Tworkowski, Paweł Prądzyński, Artur Szenk.

GENEZA:

Pomysł wyjazdu zrodził się na którymś z kolejnych treningów linowych na gdyńskiej wieży treningowej. Postanowiliśmy zorganizować wspólny wyjazd kursantów, czyli nowo wcielonych  klubowiczów i „starych” wyjadaczy. Jaskinię docelową wybrali Darek i Adam. Postanowiono też wtedy, że będzie to akcja z biwakiem.

Termin udało się ustalić dość szybko i sprawnie. Od tego czasu dla niektórych zaczęły się przygotowania i wyczekiwanie.

OSTATNI TRENING PRZED WYJAZDEM:

Na wieży stawili się Gosia S., Paweł P., Artur S.

Przećwiczyliśmy poręczowanie i przechodzenie większości elementów jaskiniowego rzemiosła. Każde z nas wykonało jedną trasę. Po zaporęczowaniu zamieniliśmy się miejscami a po przejściu wymieniliśmy się konstruktywnymi uwagami i opiniami.

W czasie działań wstępnie ustaliliśmy, że przynajmniej nasza trójka do zakopanego jedzie pociągiem. Ostateczną decyzję pozostawiliśmy jednak na spotkanie organizacyjne.

PONIEDZIAŁKOWE SPOTKANIE ORGANIZACYJNE:

               Spotkanie odbyło się o 22.00 tak jak było ustalone. Podzieliliśmy się linami i worami. Ustaliliśmy, że pociągiem jadą: Paweł P., Darek, Gosia i Artur. Natomiast Paweł S. i Adam dojadą samochodem. Ola dołączy do nas na miejscu. Darek opisał po krótce trasę jaką pokonamy w jaskini oraz wyznaczył wstępnie kto co będzie poręczował.

WYJAZD:

                    Z Gdyni ruszamy punktualnie, Ja i Paweł zajmujemy wskazane w bilecie miejsca a w Gdańsku dosiadają Darek i Gosia. Jakoś lokujemy się w przedziale i rozpoczyna się wieczór opowieści i degustacji różnych gatunków piwa.

Daro snuje opowieści jaskiniowe do których reszta, na początku nieśmiało a potem w miarę upływającego piwa coraz śmielej, dodaje swoje spostrzeżenia.

Nasze filozoficzne rozważania na temat smaków i możliwości wykorzystania mleka wapiennego w kuchni jaskiniowej przerywa przybycie nowych podróżnych. Darek próbuje być miły jednak spotyka się z kompletnym niezrozumieniem co prowadzi w końcu do zmiany miejsca przez naszych współpasażerów, co jest nam oczywiście jak najbardziej na rękę.

Kładziemy się dość późno a ranek spędzamy na przepakowywaniu plecaków i czytaniu opisu jaskini. W końcu docieramy na miejsce. Telefonicznie dowiadujemy się, iż Adam jednak nie pojechał a na jego miejsce, w Corsie Pawłowej Żony, wskoczył Przemek.

DZIEŃ PIERWSZY:

Zakopane przywitało nas piękną pogodą i czystym niebem. Obiadek zjadamy w pobliskim barze, gdzie też oczekujemy na Olę. W międzyczasie idziemy z Gosią na ostatnie małe zakupy. Gdy w końcu Ola dociera wskakujemy do busika i ruszamy w stronę doliny Kościeliskiej.

Na miejscu czekają już Paweł i Tworek. Krótkie przywitanie i zaczynamy marsz.

Docieramy pod wyjście z jaskini Mroźnej, gdzie się przebieramy i przygotowujemy do wejścia. Tam pierwszy raz ubieram swój dopiero co odebrany z poprawek kombinezon, który ku mojej uldze okazuje się w sam raz.

Do jaskini wchodzimy o godz. 15.15 i zaczynamy tym samym drogę do Chatki.

Pokonujemy kolejno: Błotny Próg, Próg Wantowy i Czarny Komin po czym po przejściu przez Beczkę rozdzielamy się na dwie ekipy. Ja, Paweł i Paweł mamy iść do Komory pod Wielkim Kominem dolną trasą ale początkowo mylimy drogę i przy Białym Kominie zawracamy puszczając drugą ekipę ich trasą. Wracamy do Beczki gdzie Paweł poręczuje trawers nad jeziorkiem i dalej poprzez Górną Komorę docieramy do wcześniej obranego celu.

W oczekiwaniu na drugą ekipę oglądamy Syfon Zwolińskich i Syfon Ogazy, przyglądamy  się jakby przyklejonym do ściany kawałkom skał. Paweł mówi o kąpieli w syfonie ale jakoś ani Ja ani Paweł S. nie podzielamy jego entuzjazmu.

Po dość długim czasie docierają do nas głosy drugiej ekipy która po przepakowaniu worów w Chatce dociera do Górnej Komory. Dołączamy do nich, natomiast Paweł P. zaczyna rozgrzewać się chcąc wejść do wody. Po kilku minutach Ja i Paweł S. ruszamy w stronę Chatki natomiast reszta zjeżdża do Pawła do Komory pod Wielkim Kominem. W międzyczasie okazuje się, ze Paweł rezygnuje z kąpieli i po niedługim czasie dołącza do nas w Chatce. Oczekiwanie na resztę wypełnia nam poszukiwanie miejsca na hamaki oraz przyrządzanie zupek chińskich.

Po przybyciu całości rozpoczyna się poszukiwanie wody pitnej a po jej znalezieniu gotowanie obiadokolacji i herbaty, mimo zmęczenia jest miejsce na żarty i śmiech. Czas mija niespodziewanie szybko i kładziemy się spać grubo po 01.00.

Niespodziwanie ciszę nocną przerywa dźwięk wyrywanych ze ściany kości i okrzyk Pawła „O k...a” kiedy to spadł razem z hamakiem na kamienie pod nim. Na szczęście nic się nie stało i po ponownym zamocowaniu hamaka kontunuuje sen tym razem już bez niespodzianek.

DZIEŃ DRUGI:

                 Wstajemy około 09.00, przy czym niektórzy wstali już kilka godzin wcześniej z powodu przemoknięcia śpiwora ;-)

Ponownie kuchnia biwakowa, nakręcony zostaje program „Gotuj z Olą – kuchnia jaskiniowa”. Gdy wszyscy są już najedzeni przebieramy się i ruszamy. Przy Widłach rozdzielamy się. Ja, Darek, Ola i Paweł P. idziemy poręczować Prożek Burcharda, który Daro jako znany bulderowiec pokonuje metodą na foczkę a następnie mamy lewarować Syfon Krakowski, który okazuje się dość suchy. Dzięki zaoszczędzeniu czasu ruszamy za reszta ekipy do Zamulonych Studni przez Salę Złomisk w każdej chwili napawając się pięknem jaskini.

W Sali Złomisk Paweł P. wespół z Olą eksplorują niewielki korytarzyk, który jednak mimo ich wysiłków nie puszcza dalej.

Z pod Zamulonych Studni (pięknej błotnej ślizgawki) ruszamy wszyscy do Korkociągu Krakowskiego, który nie każdemu przypadł do gustu ale mimo wszystko okazał się ciekawy.

Po pokonaniu jego zakrętów i wywijasów docieramy do Korytarza Galeriowego a tam obok piękna i surowości czeka nas to co Gosia lubi najbardziej czyli Jej ukochana zapieraczka i to w dużej ilości. Mimo takich przeciwności pokonujemy ten korytarz w komplecie i ruszamy przez Korytarz Niewidzialnej Wody na końcu którego spotykamy grotołazów z Krakowa.

Po ich odejściu i po krótkiej naradzie decydujemy się wracać przez Korytarz za Ósemką. Na jego końcu znów Korytarz Galeriowy ale jako piękna zjeżdżalnia. Tym razem dzięki rzeczowym wskazówkom Darka, Gosia pokonuje go już spokojniej i sprawniej.

Korkociąg Krakowski w druga stronę sprawia zupełnie inne bardziej przyjazne wrażenie, więcej uwagi można poświecić na podziwianie i kosztuje znacznie mniej wysiłku.

Dzięki skróceniu trasy wróciliśmy na tyle wcześnie żeby Paweł S. i Tworek mogli po posiłku udać się w drogę powrotną do domu. Po czułych pożegnaniach zostaliśmy w mniejszej już ekipie na kolejny nocleg. Daro położył wszystkich spać około 19.00 żeby wstać o 05.00 i ruszyć w drogę powrotną na powierzchnię.

DZIEŃ TRZECI:

Około 02.15 stanął mi zegarek i po jakimś czasie nie wiadziałem, która w końcu jest godzina. Starałem się nikogo nie budzić i po cichu zwinąłem swój hamak i śpiwór a w między czasie Darek oznajmił, że jest już 09.00 więc wszyscy zaczęli się sprężać żeby zdążyć coś jeszcze zjeść na mieście przed wyjazdem do domu.

Szybkie śniadanko na które składała się zupa ze smalcu, kiełbasy, kostek rosołowych, makaronu i nie wiadomo czego jeszcze popiliśmy witaminkami i zaczęliśmy pakowanie.

Dość sprawnie ruszyliśmy w drogę powrotną. Każde z nas deporęczowało inny odcinek. Po konsultacji z Darem Paweł stwierdził, że Beczkę zdeporęczuje klasycznie ale kiedy zaczął to skomentował krótko: „ K...A zachciało mi się klasycznie”. Skończyło się szczęśliwie tylko na zamoczeniu liny. Przy czarnym kominie Gosia przypatrywała się małemu nietoperzowi a następnie na dole pomogła mi zworować linę. Dalsza trasa przebiegła bez zakłóceń i mimo coraz większego zmęczenia i coraz cięższych worów dość sprawnie doszliśmy do otworu jaskini.

Odebraliśmy plecaki z "przechowalni" i dzięki dość niskiej temperaturze przebieranie przebiegło szybko i sprawnie.

Na miejscu okazało się, że wstaliśmy wcześniej niż Darek  nam powiedział i że dopiero teraz jest godzina 09.30   przez co mieliśmy więcej czasu na ewentualne przyjemności w Zakopanem.

Zejście schodami i marsz dnem doliny to była już czysta formalność. Droga upłynęła nam na rozmowach i podziwianiu piekna krajobrazu.

Dzięki uprzejmości Oli, która zaprosiła nas do siebie na herbatę i kąpiel, zyskaliśmy możliwość odświeżenia się przed podróżą i pozbycia się dość nieprzyjemnego zapachu jaki nas otaczał.

W drodze do Oli mijaliśmy małą dziewczynkę, która szła z mama do kościoła i ta dziewczynka  mówi do mamy, wskazując na Darka: „mamo zobacz jaki ten pan jest romantyczny”.

Po kąpieli poszliśmy na obiad do polecanej jadłodajni „Adamo”. Jedzenie okazało się dość dobre a piwo orzeźwiające. W czasie obiadu opuściła nas Gosia, która o 15.40 jechała do Krakowa a my po dopiciu piwa i dojedzeniu frytek ruszyliśmy spacerkiem na dworzec po bilety a potem do Oli po plecaki. Paweł zdecydował się na podróż pociągiem a Ja z Darkiem na autobus.

O 17.30 opuściliśmy Zakopane i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Teraz pozostaje tylko wyprać wszystko, wyczyścić szpej i oczekiwać na podobną akcję klubową.

Dziękuję wszystkim uczestniczkom i uczestnikom za wspaniałą atmosferę.

Artur Szenk

 

Skład: Gosia Szwaracka, Marek Sokołowski, Paweł Prądzyński

Jaskinie: Kasprowa Wyżnia i Średnia, Pod Wantą, Marmurowa, Wielka Litworowa, Śnieżna

Piątek - 31.08

W podróż do Zakopanego wybieramy się pociągiem już 31 sierpnia. Znaczną jej część, przy nieugiętej perswazji Marka, spędzamy na ćwiczeniu (a w niektórych przypadkach nauce od nowa :) wszelkich niezbędnych węzełków. Stosujemy znaną wielu, prostą metodę motywacyjną, ale niestety (za to szczęśliwie dla naszej edukacji) trochę to trwa, zanim przechodzimy do wyczekiwanego etapu nagrody – Sokół długo pozostaje nieugięty.

Sobota - 01.09

O 12 następnego dnia, po osiemnastu godzinach podróży docieramy do Zakopca, gdzie dokonujemy jeszcze wszystkich niezbędnych zakupów. Zbłąkany nietoperz, którego spotykamy w jednym ze sklepów na Krupówkach utwierdza nas w przekonaniu, że wyjazd musi być udany :). O 17 jesteśmy na bazie w Kirach, gdzie spotykamy się z kolegą Pawłem. Paweł proponuje, że w ramach przedkursowej rozgrzewki zabierze nas na jaskiniową wycieczkę. Wybór pada na jaskinię Zimną – krótkie podejście i już podekscytowani przebieramy się pod otworem. Mamy dojść tylko do ponoru, ale wyjątkowo niski stan wody zachęca nas do kontynuowania zabawy. W drodze do Syfonu Zwolińskich w Marku szybko kiełkuje myśl o jaskiniowej kąpieli. Mając na uwadze temperaturę wody (około 3 stopnie), cieszymy się zatem wszyscy na nadchodzące przedstawienie :) Niestety, albo widok rozbierającego się Sokoła, albo krystalicznie czysta, niebieska woda i jej malownicze refleksy na ścianach sprawiają, że Paweł także nabiera ochoty na wejście do syfonu. Szybka kalkulacja – ‘Mam być jedynym facetem który się nie wykąpie?’. Grymasy bólu na twarzach kolegów nie pomagają w podjęciu decyzji, ale ostatecznie stwierdzam, że przynajmniej będę miał co opowiadać.  Uczucie niesamowite, po półtoragodzinnej drodze w za ciepłym kombinezonie wręcz boskie – orzeźwienie nie do opisania. Gdyby nie ostre rwanie zimna w stopach, zapomniałbym prawie, jaką temperaturę ma ta woda. Kiedy się już ubieramy, ku naszemu zaskoczeniu Gosia nieśmiało pyta: „A poczekalibyście na mnie, gdybym też wskoczyła?”  i w ten sposób chwilę później też pływa w zalanym korytarzu (tzn. nie podglądaliśmy, ale wierzymy jej na słowo :). Z dziury wychodzimy około 23 i na powierzchni wita nas przepiękne gwieździste niebo. W połączeniu z ciepłą i bezwietrzną nocą jest to sceneria tak magiczna, że wyłączamy swoje czołówki i przez długi czas leżąc na plecach po prostu gapimy się w gwiazdy. Mimo wyjątkowo pięknych okoliczności przyrody postanawiamy, że jednak wrócimy na bazę – tak udany wypad należy przecież uczcić, szczególnie, że Paweł następnego dnia ma wyjechać. Wspomnę tylko, że gdzieś nad ranem, odprowadzając już Pawła na jego kwaterę, byliśmy tak głodni jaskiniowych wrażeń, że z Gosią i Markiem wdaliśmy się w eksplorację przepustów burzowych w Kirach (co, o zgrozo, podobno zostało nagrane) – oto dopiero postawa dzielnych kursantów.

 

Niedziela - 02.09

Szczęśliwie Emek - nasz instruktor, zapowiada swój przyjazd dopiero na późny wieczór, co przyjmujemy z pewną ulgą. Dzień spędzamy więc na kompletowaniu i dopasowywaniu szpeju i ogarnianiu lin – to chyba jedyne co konstruktywnego udaje nam się zrobić :). Około 22 przyjeżdża Emek, więc możemy finalnie ustalić plan działania.

Poniedziałek - 03.09

W ramach pierwszego dnia kursu wybieramy się do jaskini Kasprowej Wyżniej i Średniej. Ze względu na niedługie podejście, udaje nam się nawet jakoś z Gosią nadążyć za Emkiem i Sokołem, co w późniejszych wyjściach staje się czystą abstrakcją :). Obie dziury pokonujemy stosunkowo sprawnie - jak wiadomo nie są one specjalnie duże. Miłym urozmaiceniem względem pozostałych wypadów okazuje się około 60m zjazd po ścianie na powierzchni, który dzięki bardzo dobrej pogodzie był naszym zdaniem wyjątkowo malowniczy. Po powrocie do Zakopanego odwiedzamy naszą klubową koleżankę Olę, która wita nas wyjątkowo gościnnie :). Marek po raz drugi ma okazję pokazać jak bardzo kocha zwierzęta i tam razem daje sobie obsikać plecy przez jednego ze szczurów Oli – ci co byli z nami w Studnisku wiedzą o co chodzi :P.

Wtorek - 04.09

Na naszą drugą dziurę kursową Emek wyznacza jaskinię Pod Wantą. Tym razem podejście zdecydowanie bardziej wymagające – przynajmniej dla mnie Kobylarzowy Żleb wcale nie jest taki lajtowy. Podczas akcji, zmieniając się poręczowaniem, docieramy na dno ostatniej studni na około ‑150m. Potem, już bez Emka, schodzimy jeszcze kawałek niżej żeby poczołgać się po zawalisku. Niestety, bez jego ‘opieki’ wykazujemy się wyjątkową inwencją twórczą :) – Sokół wbija się w jakiś ślepy zacisk i absolutnie nie jest w stanie samodzielnie z niego wyjść. Podczas gdy Gosia próbuje mu pomóc, ja postanawiam, dojść do niego od (jak mi się wydaje) ‘drugiej strony’. Efekt jest jednak taki, że mój pomysł nie tylko się nie powodzi, ale też, mimo wczołgiwania się w kolejne ślepe odnogi, ni cholery nie jestem w stanie znaleźć drogi powrotnej. Nie trudno się domyśleć, jak bardzo zadowolony jest nasz instruktor, gdy po blisko pół godziny finalnie wydostajemy się we trójkę z niezbyt rozległego zawaliska. Po wyjściu na powierzchnię niczym nie strudzony Sokół, lakonicznie stwierdza, że w sumie to nigdy nie był jeszcze na Czerwonych Wierchach. Oczywiście wydłużenie sobie drogi powrotu na bazę wcale nie przeszkadza mu w dotarciu tam przed nami :)

Środa - 05.09

Trzecią odwiedzoną przez nas jaskinią jest Marmurowa. Pod otworem spotykamy czekających na swoją kolej do zjazdu ostatnich członków ekipy warszawskiej - ruszamy chwilę po nich. Bezapelacyjnie największe wrażenie robi na mnie 46m Studnia Kandydata. Po zatrzymaniu się w połowie zjazdu i przygaszeniu czołówki, uczucie zawieszenia w nicości jest wprost niesamowite, wręcz mistyczne. ‘Psuje’ je tylko trochę widok małych ludzików gdzieś na dole, którzy rzucając ze swoich kasków blade smugi światła, i tak nie są w stanie rozjaśnić ścian rozległej komnaty. Doświadczenie przestrzeni jest dodatkowo spotęgowane ze względu na konieczność przeciśnięcia się przez nieco klaustrofobiczny pionowy meander, kończący się w samym środku stropu studni. Dalej ruszamy w kierunku Nowego Dna. Ku miłemu zaskoczeniu Emka, znad Piaskownicy zabieramy w drodze powrotnej na powierzchnię starą saperkę i młotek, co by się za lekko nie wychodziło po linach. Ponieważ następnego dnia zaplanowaliśmy upragniony (szczególnie przeze mnie :) dzień restowy, postanawiamy zapoznać się trochę z ekipą Speleoklubu Warszawskiego i odwiedzić ich na bazie. Integracja przebiega wyjątkowo pomyślnie, efektywnie i efektownie (pozdrowienia dla Janka i Michała :D), ale myślę, że na tym poprzestanę w opisie :).

Czwartek - 06.09

Dzień restowy byłby stracony, gdyby spędzić go tylko na leżeniu i wypoczywaniu. W ramach ‘odpoczynku’ nasi instruktorzy organizują więc w stodole na bazie warszawiaków ćwiczenia z autoratownictwa jaskiniowego.  Pod sufitem udaje nam się zwiesić jakieś 9 sznurków, zatem nikt z dosyć licznej ekipy się nie nudzi. Poza podstawowymi technikami uwalniania poszkodowanego z przyrządów, ćwiczymy także (zasponsorowaną przez SKTJ :) technikę cięcia liny. Ze względu na wyjątkowo dobre samopoczucie niektórych kursantów po minionej nocy, atmosfera jest momentami dosyć zabawna :). Wieczorem, także na bazie Warszawiaków, mamy okazję uczestniczyć w dwóch wykładach – z topografii doliny Miętusiej poprowadzonym przez P. Podobińskiego oraz o budowie geologicznej Tatr w wykonaniu Emka. Następnie cześć druga integracji, tym razem jednak dużo spokojniejsza ze względu na planowaną kolejną akcję jaskiniową.

Piątek - 07.09

Kolejny dzień kursu to jaskinia Wielka Litworowa. W drodze do otworu, ku ogólnej radości, po raz kolejny musimy się zmierzyć z ‘Kobylarzem’ . Tym razem, ze względu na to, że jesteśmy już lepiej rozchodzeni, idzie nieco lżej.  Przed wejściem po raz drugi spotykamy część ekipy warszawskiej – ruszamy za raz po nich. Niestety na jaw wychodzi poważny błąd – w niedzielę, wracając z Pod Wantą, zostawiliśmy pod Litworową depozyt lin, ale przez pomyłkę nie ten wór co trzeba (właściwy poszedł sobie na dół). Sytuacja pociąga za sobą kolejne nieporozumienie i skutek jest taki, że dwie ze studni pokonujemy po linach Warszawiaków :). Nie da się ukryć, że Pięćdziesiątki robią pewne wrażenie. Obok Sali pod Płytowcem, która jest celem naszego przejścia, mamy okazję podziwiać niecodzienną galerię fotografii jaskiniowej. Potem krótka przerwa i wracamy. Po wyjściu na powierzchnię pogoda próbuje nas trochę przestraszyć, co udaje się jej dosyć skutecznie – z grani prawie zbiegamy, zatrzymując się dopiero w Dolinie Miętusiej. Na szczęście alarm okazuje się fałszywy. Wieczorem kombinujemy w jaki sposób dojść do Suchego Biwaku w Śnieżnej pakując liny tylko na trzy osoby i jednocześnie zachować siły na powrót.

Sobota - 08.09

Przy średnio zachęcającej pogodzie, ruszamy z Kir w kierunku doliny Małej Łąki w towarzystwie Kasi i Jacka. Wbrew sugestiom Emka, by zawrócić i pójść na piwo (serio serio :), decydujemy, że idziemy dalej. Na szczęście do otworu docieramy przed konkretniejszym deszczem i ładujemy się Rurą do Lodospadu. Wielka Studnia, mimo swoich sześćdziesięciu paru metrów głębokości, wydaje się być całkiem ‘przytulna’, ze względu na dosyć regularny kształt, który sprawia, że łatwo jest ją oświetlić – przynajmniej ja miałem takie wrażenie. Na jej dnie rozstajemy się z naszymi fotografami i napieramy dalej. Przez oba Płytowce, Wodociąg i trawersy, aż do Suchego Biwaku. Niestety jeden z browarów eksplodował po drodze w jakimś ciaśniejszym miejscu, ale i tak było fajnie :D. Po chwili odpoczynku wracamy z powrotem. Ponieważ w drodze na dół lodospad oraz niektóre trudności nie wszystkim spodobały się jednakowo :p, łapiemy pewne opóźnienie. Mimo w miarę sprawnego tempa w górę, ostatnia osoba wychodzi na powierzchnię już po zmroku. Zaczyna padać deszcz, a widoczność dodatkowo maleje ze względu na pojawiającą się mgłę. Nasze morale jednak nie spada, ponieważ w pamięci cały czas mamy, jak łaskawa była dla nas pogoda podczas poprzednich akcji. Czujnie schodzimy śliskim progiem. Przystaję na chwilę, gaszę czołówkę i rozglądam się.  Ciemne, spowite mgłą szczyty wyłaniające się w mroku, wydają się potężne i złowrogo tajemnicze, zupełnie inaczej, niż w świetle dnia. Jednocześnie mają w sobie coś pociągającego. Krajobraz zupełnie fantastyczny, surrealistyczny, budzący respekt - zupełnie jak z obrazów Beksińskiego. Szybko jednak wracam do rzeczywistości, bo przed nami jeszcze około 2 godziny drogi. W końcu wracamy na bazę - przemoczeni i zmęczeni, ale zadowoleni.

Niedziela - 08.09

Około 5 rano Marek wyrusza na PKSa. My z Gosią wstajemy na szczęście później. Ogarniamy resztę lin i pakujemy się. W międzyczasie odwiedzają nas na bazie Janek i Michał chcąc się pożegnać. Udaje im się namówić Gosię, żeby została dzień dłużej i wybrała się z nimi na jeszcze jedną akcję :). Ja w pośpiechu wyruszam do Zakopanego z dwoma worami i wypchanym plecakiem. Podróż do Gdyni  mija mi wyjątkowo barwnie, ale to już materiał na inną opowieść :). Etap letni kursu zakończony pomyślnie!

Paweł Prądzyński

 

W imieniu Jacka zapraszam klubowiczów i sympatyków klubu na jutrzejsze (19.00 30-09-2011) spotkanie klubowe -
Jacek pokaże nam zdjęcia ze swoich ostatnich podróży wspinaczkowo-canyoningowych.
Przy okazji opowie co nieco o canyoningu.

 
Więcej artykułów…