Słońce Norwegii - czyli ciekawie i pouczająco.


Wyruszamy z Gdyni

Jako że nasz Sopocki Klub Taternictwa Jaskiniowego do Skandynawii ma najbliżej ze wszystkich, od paru lat było nam nieco głupio, że w jaskiniach Norwegii jeszcze nie byliśmy. W tym roku postanowiliśmy nadrobić zaległości i udaliśmy się tamże na dwutygodniowy "speleotrekking". Po przejrzeniu Internetu, otrzymaniu sporej dawki dokumentacji od Marcela Nawrota (serdeczne dzięki!) i nawiązaniu kontaktu mailowego z norweskimi grotołazami ułożyliśmy ramowy plan i z początkiem czerwca ruszyliśmy na północ. Jest to, co prawda, pora dość wczesna na tego typu wojaże, ale nie mieliśmy specjalnego wyboru, jako że spora część składu miała w programie sierpniowy wyjazd do Austrii. Osobom normalnie pracującym trudno jest niestety jeździć na wyjazdy bez odpowiedniej przerwy. Program zakładał przejazd promem do Karlskrony (najtaniej) i dalej przez Szwecję w okolice miasta Mo i Rana, później przenosiny w okolice Fauske i na koniec wizytę w systemie Tjorve (okolice Bonnasjoen) by znowu przez Szwecję wrócić do Trójmiasta. Plan ten w większości udało się nam zrealizować.

Tak więc po 10-cio godzinnym rejsie w towarzystwie tłumu udającego się na północ w celach najwyraźniej zarobkowych, a nie turystycznych (nie ukrywajmy najczęściej marnego sortu - ach ci nasi ambasadorzy) dotarliśmy do Karlskrony i po kilku dalszych godzinach jazdy zaliczyliśmy pierwszy nocleg w krzakach. Wielkim ułatwieniem w organizacji działalności był fakt, że praktycznie od połowy Szwecji przez całą dobę było już jasno. Noclegi po krzakach ze względów finansowych są dla Polaków w Skandynawii koniecznością. Na szczęście zwyczajowe prawo pozwala tam na nocowanie gdzie popadnie, byle z dala od domów i nie na użytkach rolnych, choć czasami i takie miejsce znaleźć bywa trudno.
Północna Szwecja

Już na pierwszym noclegu mieliśmy okazję nawiązać bliższą (aż zbyt bliską) znajomość z komarami i meszkami, przed którymi jak najbardziej słusznie przestrzegają północni podróżnicy. Cóż, trzeba się z tą plagą po prostu pogodzić. Kolejne dwa dni zajęło nim dotarliśmy wreszcie do celu. Miło było obserwować jak wraz z kolejnymi setkami kilometrów krajobraz stawał się coraz dla nas ciekawszy, a sama Szwecja, pomimo że nie tak piękna jak Norwegia i tak jest przecież krajem niezwykle ciekawym i urokliwym. Na szczęście mimo średnich prognoz pogoda dopisywała i podróż umilaliśmy sobie licznymi kąpielami w coraz zimniejszych jeziorach.

Po przkroczeniu norweskiej granicy umówiliśmy się po rozmowie telefonicznej na rozmowę z prezesem Norsk Grotteforbund Sveinem Grundstromem, który przyjął nas w swoim domu przy herbacie i gofrach. Po przesympatycznej rozmowie, bogatsi o wiele interesujących informacji ruszyliśmy rozbić biwak nieopodal jaskiń Setergrotta i Gronligrotta. Są to dwie dość duże (po ok 4 km długości) i znane od dawna jaskinie udostępnione obecnie do zwiedzania przez turystów. Obie są fragmentem jednego systemu hydrologicznego i mają otwory niezbyt daleko od siebie. Górną część systemu (Gronligrotta) odwiedza podobno około 5 tys turystów rocznie (głównie obcokrajowcy) i jest to praktycznie jedyna jaskinia w Norwegii udostępniona turystycznie w naszym rozumieniu tego terminu. Sposób udostępnienia jest dość prosty: przez strumień przerzucono drewniane mostki, a górą puszczono przewód elektryczny, z którego zwisają gołe żarówki. Jaskinia jest bardzo ładna i oprócz niewielkiego fragmentu wykorzystywanego jako trasa turystyczna ma do zaoferowania bardzo ciekawą część dostępną już tylko dla "normalnych" grotołazów: spory labirynt podobny do tych występujących w jaskiniach gipsowych Podola powstały pod nieprzepuszczalną warstwą i ciąg wodny schodzący do syfonu. Poza jednym fragmentem jaskinia jest "bezlinowa" a solidny ciąg wodny (przynajmniej o tej porze roku) robi imponujące wrażenie. Wg autorów przewodnika wydanego w Polsce przez oficynę Pascal zwiedzanie jaskini jest "ciekawe i pouczające" (i to wszystko co mają do powiedzenia na ten temat), nie pozostaje nam nic innego jak zgodzić się z ta opinią, wszak trudno nie zgadzać się takimi ogólnikami.
Wodospad w turystycznej części Gronligrotty.

Settergrotta położona niżej, blisko strefy syfonalnej systemu, jest również jaskinią udostępnioną dla turystów, z tym, że aby ją zwiedzić należy przebrać się w wypożyczany strój grotołaza i odbyć normalną, dość prostą akcję jaskiniową z przewodnikiem. Jak zapewnił nas Svein decyduje się na to około 100 osób rocznie. Jako, że sezon turystyczny w Norwegii zaczyna się zasadniczo w połowie czerwca, jak też i zważywszy na to, że kombinezony już mieliśmy, wybraliśmy się do jaskini bez pomocy przewodnika (tak jak zresztą i do poprzedniej). Sama jaskinia o imponującym otworze ma zupełnie inny charakter niż jej górna sąsiadka. Wielkie sale połączone są obszernymi czasami jedynie niskimi galeriami. Część odcinana jest okresowym syfonem. W dolnych partiach dociera się do podziemnej rzeki, a swoista ciekawostką jest ładny, rozwinięty w czystym marmurze meander. Obie jaskinie są niewątpliwie warte odwiedzenia i poświęcenia im kilkugodzinnych akcji. Szczerze mówiąc były one dla nas miłym zaskoczeniem, jako że spodziewaliśmy się raczej nor zimnych i ponurych.

Kolejnym celem jaskiniowym była dla nas Hamarnesgrotta. Jest to poziomy ciąg obszernych rur poprzedzielanych niskimi zamulonymi lub zawantowanymi partiami wymagającymi dla odmiany czołgania lub posuwania się na kolanach po kamieniach. Całość ma ok 3 km długości. Jaskinia powstała w dość rozległej horyzontalnej wkładce skał krasowiejących o miąższości do 100 m. Posiada 7 otworów rozrzuconych w pewnej odległości w stromym klifie opadającym nad jednym z nisko położonych jezior. Ogólnie okolica jest bardzo atrakcyjna krajobrazowo. Sama jaskinia jakby mniej; jest dość monotonna, a nieliczne ładniejsze partie jakoś nie do końca rekompensują liczne fragmenty pokonywane na kolanach i na brzuchu. Niemniej jednak i tak jest warta odwiedzenia. Najlepiej pokonać ją bez zostawiania rzeczy przy pierwszym otworze i schodząc w dół stromymi ścianami z otworu ostatniego.
Zjazd do dolnego otwóru Jordbrugrotty

Po dwóch dniach jaskiniowych decydujemy się na wycieczkę powierzchniową, tym chętniej, że od naszego wjazdu do Szwecji towrzyszy nam palące słoneczko i niebo bez jednej chmurki (a miało padać ;). Idziemy na wycieczkę wysoko w góry (na 260 m npm) zobaczyć lodowiec. Krajobraz jest bardzo ładny i dość dla nas nowe są takie widoki na wysokości naszych Kaszub (oczywiście otaczające szczyty są dużo wyższe).
oczywiście kąpiemy się w jeziorze do którego spływają bryły lodu z lodowca.

Kolejnego dnia wybieramy się nieco wyżej do wodnej jaskini Jordbrugrotta. Otwory jaskini położone są pomiedzy ok 500 i 608 m npm. Nie jesteśmy pewni, czy o tej porze roku uda się dojechać w pobliże jaskini jak też czy ilość wody nie będzie za duża, aby do niej wejść. Obawy okazują się częściowo słuszne. Samochody zostawiamy kilka kilometrów od otworu przy łatach śniegu uniemożliwiających przejazd. Górny otwór jest zaledwie groźnie huczącą szparą w śniegu więc dostęp możliwy jest tylko od dołu. Dolny otwór to z kolei imponujący 20-metrowy wodospad wypadający w połowie 50 metrowej ściany. Decydujemy się jednak na wejście (bez autora, którego część sprzętu "nie dojechała") osiągając otwór zjazdem od góry. Wody jest jednak bardzo dużo i cała akcja (dość ryzykowna przy takim prądzie) kończy się po ok 40 minutach po spenetrowaniu zaledwie części ciągu głównego. Jaskinię pokonuje się w piankach przy mniejszym stanie wody trawersując od góry i zjeżdżając wzdłuż wodospadu. Górna część jest podobno niezwykle ładna, cała utworzona w białych marmurach. Długośc jaskini to ok 3 km. Warto by tu kiedyś jeszcze wrócić.

Odbywamy kolejną wizytę u Sveina Grundstroma i ruszamy dalej na północ. Pogoda bez zmian ciągle słońce, jesteśmy już zdrowo opaleni. Mamy spotkać się z legendą tutejszego grotołazenia Ulvem Holbay'em. Niestety w skutek choroby w rodzinie do spotkania nie dochodzi, ale za to pojawiają się wysłani przez niego dwaj młodzi norwescy grotołazi, którzy znają dobrze kolejne jaskinie w których mamy się pojawić: Greftkjelen i Greftsprekkę (popularnie zwane GG). Obie jaskinie typu tatrzańskiego (lecz bardziej od tatrzańskich urozmaicone) wymagają w odróżnieniu od poprzednich dobrej znajomości techniki odcinkowej i cieszą się wśród miejscowych grotołazów opinią trudnych. Otwory jaskiń połozone są tuż obok (choć jaskinie nie łaczą się) w bardzo malowniczej scenerii norweskich fiordów. W oddali na horyzoncie majaczą słynne Lofoty. Greftkjelen jest nieco dłuższa: 6 km i głębsza - 320 m, jest też znacznie obszerniejsza i bardziej urozmaicona od sąsiedniej. Greftsprekka ma 250 m głębokości i 4,5 km długości i stanowi większe sportowe wyzwanie.
Otwór jaskiniowy w ładnych "okolicznościach przyrody" Greftkjellen (z lewej na krawędzi w środku wysokości).

Pierwszego dnia w tym rejonie ruszamy całą grupą do Greftklejen. Wszyscy wychodzą zachwyceni. Imponujący otwór, piekne meandry obszerne kaskadowe studnie i aktywne myte ciągi urozmaicone naciekami robią wrażenie, a poza tym zwiedznie jest "ciekawe i pouczające". Kolejnego dnia trzy osoby wraz z Norwegami idą do Grefsprekki, a reszta na treking po okolicy. Niestety idealna przez 8 dni pogoda zaczyna się wreszcie psuć. kolejny dzień jest deszczowy i ponury. Żegnamy się z Norwegami (koniec weekendu) i przenosimy w okolice Fauske. Po drodze podziwiamy przesmyk Saltstraumen prąd pływowy wyrównujący poziom wody w fiordzie podczas przypływów i odpływów. Przelewające się masy wody robia wrażenie, niezaleznie jakie by dyrdymały nie wypisywali w przewodniku Pascala.
W korytarzach Oksholi

Obóz rozbijamy w dolince za tunelem, nieopodal ogromnego otworu jaskiniowego. Następnego dnia pogoda jest już lepsza i ruszamy do Oksholi-Kristiholi. Pierwotnie zakładaliśmy zwiedzenie ciągu wodnego w Kristiholi, ale po doświadczeniach z Jordbrugrotty wszystko wskazuje na to, że wody jest na to zbyt dużo. Tak też to wygląda na miejscu. Decydujemy się zatem na trawers suchych ciągów Oksholi. Główny otwór systemu to potężny wchłon w wielkim leju do którego wpadają spienione wiosennymi roztopami kaskady. Schodzimy nieco w dół wzdłuż części cieku wodnego i odbijamy do suchych partii. Początkowo niskie robią się coraz obszerniejsze i ku miłemu zaskoczeniu całkiem bogate w szatę naciekową. Robimy trochę zdjęć i pomału odnajdując drogę w plątaninie korytarzy powstałych na jednej wznoszącej się płaszczyźnie kierujemy się do najwyższego otworu. Powrót do otworu głównego po powierzchni jest zaskakująco długi i mocno w dół. Nie wiedzieć kiedy pokonaliśmy większość ze 139 metrów przewyższenia jaskini. Cały system ma 300 metrów deniwelacji i 11 km długości. Do niedawna była to najdłuższa jaskinia Norwegii.
Gigantyczna sala z lodowcem w Svarthamarholi

Ponieważ czasu nie zużyliśmy zbyt wiele postanawiamy tego dnia odwiedzić jeszcze leżącą po przeciwnej stronie doliny Jaskinię Svarthamarhola słynącą z ogromnych przestrzeni. Dość strome, mocno jak na norweskie warunki przedeptane podejście doprowadza nas do obszernego otworu głównego. Stromą pochylnią schodzimy w dół do sali, której spąg pokrywa wielki lodowiec. Spotykamy tu profesora Lauritzena, słynnego Norweskiego speleologa, który od lat prowadzi w tej jaskini pomiary temperatury i bada topnienie lodu. Wielki to dla nas zaszczyt, bo to ogromny autorytet, którego wkład w poznanie podziemnego świata Norwegii budzi podziw. Profesor jest dla nas bardzo życzliwy, wypytuje o polskich speleologów, których wielu zna, pokazuje urządzenia i tłumaczy ich zastosowanie, a nawet mówi parę słów po polsku. Podbudowani tym spotkaniem kontynuujemy zwiedzanie. Jak trafnie zauważył jeden z nas spodziewaliśmy się, że na 1800 metrów długości jaskini przypadnie jedna duża sala i jakieś parchate "boki" tym czasem całość jaskini to ciąg sal czy gigantycznego korytarza o szerokości dochodzącej do 100 metrów wijącego się w bok i pod górę z zaledwie niewielkimi odgałęzieniami. Lodowiec zajmuje wstępna część jaskini i wg badań profesora cały czas się pomniejsza. Imponujący jest też korytarz pod lodem prowadzący do wielkiego syfonu. Innymi słowy - jest co oglądać.

W programie została nam jedynie jaskinia Tjoarvekrajgge, najdłuższa i druga co do głębokości w Norwegii. Niestety czasu nie zostało nam już wiele a pogoda znowu się pogarsza. Przenosimy się dalej na północ w rejon otworu Tjorve. Po drodze część wyprawy degustuje w miejscowej restauracji danie z renifera. Rozkładamy biwak na początku podejścia do jaskini. Solidnie leje, a górną część masywu z otworami przykrywają ciężkie od deszczu chmury. Czekamy do rana i niestety pogoda dalej do bani. Kolejnego dnia nie mamy. Zapada decyzja, aby z jaskini zrezygnować i odzyskane pół dnia poświęcić na turystykę - zwiedzania Sztokholmu.

Muzeum Wazy w Sztokholmie

Ruszamy na południe i od razu pojawia się słońce, najpierw nieśmiało, a potem już w pełnej krasie. Ostatni rzut oka na fiordy i przez góry wjeżdżamy do Szwecji. Po dwóch dniach jazdy docieramy do pięknej stolicy Szwecji, gdzie spędzamy prawie cały dzień. Zwiedzamy miedzy innymi wspaniałe muzeum Wazy i starówkę. Kolejny dzień jazdy i pierwszy nocleg podczas którego jest po raz pierwszy od wielu dni zupełnie ciemno. Rano podjeżdżamy do terminalu promowego i tu przykra niespodzianka. Stena przed wyjazdem poinformowała nas o przebukowanie naszych biletów na inny prom, za co dodała nam bez dopłaty kabiny i wyżywienie, na co ochoczo przystaliśmy. Niestety mylnie podano nam (słownie i w dokumentach) godzinę odpłynięcia promu. Podobno panie dzwoniły do nas ze sprostowaniem, ale jakoś śladu po tym w naszych komórkach nie ma. Nieładnie, zwłaszcza, że postawa pań była daleka od przepraszających. Nasz prom odpływa 5 godzin później (dobrze, że nie wcześniej). Mamy zafundowane zwiedzanie niezbyt ciekawej Karlskrony i niedospaną noc przed poniedziałkowym dniem w pracy.

W wyjeździe udział wzięli: Radosław Paternoga, Marcin Kosecki, Jarosław Wrzesień, Magdalena Czaja, Jacek Pyszka, Magdalena Trzasko, Adam Pawluczuk, Joanna Bartoszewska oraz autor niniejszej notki i zdjęć: Dariusz Bartoszewski Wszyscy z Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego.

Specjalne podziękowania chcielibysmy tutaj złożyć Bartkowi Janiszewskiemu, który od początku był jednym z animatorów wyjazdu, włożył mnóstwo trudu w przygotowanie logistyczne i "ogarniecie" dokumentacji lecz na wyjazd ostatecznie nie pojechał, gdyż cofnięto mu urlop w przeddzień wyjazdu. Dzięki Bartek! Straszliwie nam przykro, że nie udało Ci się pojechać!



Posiłek w drodze - Szwecja
Klasyczny widok na północy - renifery na drodze
Plażowisko pod Setergrottą
Obszerny otwór Setergrotty
Idziemy w czeluście, główny otwór Setergrotty
Na rozdrożu, Setergrotta Marmurowy Menader
Ławeczka dla turystów - Setergrotta
Duża sala w końcowych partiach Setergrotty
Górny otwór Gronligrotty
Kolory Gronligrotty
W pierwszym otworze Hamarnesgrotty
W drodze do lodowca
Lodowiec
Sztolnia antypowodziowa przed lodowcem
Rosiczka - roślina mięsożerna
Na herbatce u Sveina
Przekraczmy koło podbiegunowe
Imponujący otwór Grefkjelen
Powrót z Grefklelen - tuż przed północą
Trekking w okolicy GG
Prąd pływowy Saltstraumen
Deszczowy biwak koło Fauske
Główny otwór Oksholi
Nacieki w Oksholi
Nacieki w Oksholi
W Oksholi
Górny otwór Oksholi
Widok z podejścia do Svarthamarholi
Widok na główny otwór Svarthamarholi.
Końcowa część wielkich sal w Svarthamarholi.
Korytarz "pod lód" w Svarthamarholi
Deszczowy biwak pod Tjorve
Fiord (ciekawe czy pływał tu Nansen?)
Droga do Szwecji
Ostatnie chwile w Norwegii
Szwedzkie komary
Jaki piękny ten Bałtyk
Muzeum Wazy w Sztokholmie
Starówka w Sztokholmie
Karlskrona
No i... dopływamy do domu.

POWRÓT WYŻEJ: tutaj możesz wrócić do działu wypraw zagranicznych.

POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 2007.06.19