Wielkanoc na Morawach


Przekrój Abisso Paolo Roversi

Krajobraz Morawskiego Krasu

Tegoroczne święta wielkanocne postanowiliśmy wraz z grupą koleżanek (właściwie jednej koleżanki) i kolegów z Sopockiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego spędzić na Morawach. Ten interesujący rejon, do tej pory odwiedzany przez nas sporadycznie "ceprowską" metodą ma dla nas tę znakomitą zaletę, że od Sopotu dzieli go odległość porównywalna do odległości w Tatry. Ponieważ pomysł skrystalizował się ostatecznie zaledwie kilka dni przed świętami, zawiodła próba "ustawienia" kontaktu z lokalnymi grotołazami za pomocą Internetu. Postanowiliśmy jechać "na pałę" z nadzieją, że jakieś kontakty nawiążemy na miejscu. Zapakowawszy się więc do busa klubowego kolegi Jarka o oryginalnej ksywce "Jeju" ruszyliśmy w przedświąteczną środę na południe.
Morawski Kras (bo o ten dokładnie rejon chodzi) to niewielki obszar (ok. 100 km2) położony kilkanaście kilometrów na północ od Brna. Dla tych, którzy nie mieli

Lago di Vagli - u podnóża rejonu działania

Dno Macochy, zdjęcie z książki "Jeskyne a propasti v Cechoslovensku" - 1981

przyjemności tam być przedstawię nieco obszerniejszy opis. Teren przypomina jako żywo naszą Jurę, szczególnie tę z rejonu Ojcowa. Leży niezbyt wysoko (najwyższe wzniesienia ledwie przekraczają 500 m npm) i jest licznie zamieszkały. Większość powierzchni zajmują tereny rolnicze i wioski, mniej jest lasu. Właściwie prawdziwie

"dzikie" okolice zachowały się jedynie w ciasnych krasowych wąwozach o głębokości względnej dochodzącej do 150 m. Podczas zjazdu z wierzchowiny w dół wrażenie jest podobne jak podczas zjazdu z okolic drogi Kraków-Olkusz do Ojcowa. Liczne nagromadzenie wiosek powoduje, że do jaskiń przenikają różnego rodzaju zanieczyszczenia biologiczne (czytaj szamba) i woda nawet pod ziemią nie jest idealnej czystości. Jednak podziemia tutaj rozwinięte są znacznie bardziej niż na Jurze i widać, czym Jura mogła by być, gdybyśmy mieli więcej geologicznego szczęścia. Rejon jest ogromną atrakcją turystyczną, a to za sprawą szczególnie jaskiń Punkevni i przepaści Macocha.

Lago di Vagli - u podnóża rejonu działania

Widok z dolnego tarasu nad Macochą

Macocha jest ogromnym otwartym lejem o głębokości, jak podają 138 metrów. To znaczy tyle ma najwyższa ściana, bo z położonego niżej i z drugie strony tarasu widokowego do stożka usypiska na dnie jest może 40-50 metrów. Padł tu niegdyś głębokościowy rekord świata w penetracji pionowej jaskini. Dno Macochy osiągnął bowiem mnich Lazarus Schopper już w 1723 roku. Na dole znajdują się dwa jeziorka połączone przepływem rzeki Punkvy i wejścia do licznych jaskiniowych korytarzy. Trasa turystyczna w jaskini Punkevni zaczyna się w nieodległym Pustym Żlebie na poziomie dna Macochy i prowadzi na jej dno. Powrót odbywa się na łodziach po podziemnym przepływie rzeczki, spiętrzonej sztucznie przez stawidła wybudowane jeszcze przed wojną. Rejs ten jest szczególnie malowniczy, między innymi dlatego, że autorzy trasy umieścili część reflektorów pod wodą, nawet na znacznej głębokości, co tworzy niesamowitą atmosferę. Całość pozostaje w luźnych związkach z stanem naturalnym (duża część trasy to korytarze sztucznie poszerzone lub wykute) ale wrażenie jest rewelacyjne i o to w gruncie rzeczy chodzi. Jaskinię zwiedza rocznie ponad 200 tys. turystów, a w sezonie podobno rezerwacji należy dokonywać nawet 10 dni naprzód. Widać, żeby zarabiać pieniądze, trzeba mieć fantazję.
W ciągu ostatnich lat widać w tereni liczne inwestycje i zmiany w organizacji ruchu turystycznego. Część dróg asfaltowych została wyłączona z ruchu samochodowego. Wytyczone liczne trasy rowerowe, niektóre skałki są obite i przygotowane do wspinaczki, a dna Pustego Żlebu w rejon Macochy zbudowano kabinową kolejkę linową (różnica wysokości coś około 130 m). Całość atrakcji uzupełniają jeszcze trzy jaskinie turystyczne Katarinska (czyt. Katarzińska), Balcarka i Sloupsko-Szoszówskie, z czegogodne polecenia są szczególnie ostatnie, choć i w pozostałych jest co oglądać.

Przekrój Abisso Paolo Roversi

Plan jask. Amaterskiej

Jeszcze bardziej interesująco wypadają jaskinie niedostępne dla turystów. Rejon wsi Holstejn z dnem Macochy odległej o ponad 3,5 km, łączy system jaskini Amaterskiej, której korytarzami płynie rzeczka Punkva. Długość tego największego w Czechach systemu przekracza 22 km. Nie mniej imponujący przepływ, również o długości ponad 3,5 km łączy ponor Rudicke Propadani z Jaskinią Byci Skala. Liczne po drodze syfony zostały w całości przenurkowane, a część z nich ominięto bijąc sztolnie. Długość tej jaskini wynosi ponad 6 km, a komin łączący wstępne części Rudickich Propadani z wierzchowiną o wysokości ponad 150 m należy do największych w Czechach. Poza tym jest tu pełno innych jaskiń, a intensywna praca grotołazów czeskich, polegająca na rozkopywaniu lejów na głębokość nawet kilkudziesięciu metrów przynosi z biegiem lat nowe odkrycia. (Och, szkoda, że u nas nikt nie ma takiej pary, było by puściło choćby w Łykawcu w Murowni lub pod Kielcami).

Na Morawy dotarliśmy w Wielki Czwartek po południu, rano bowiem zrobiliśmy sobie przystanek i wycieczkę terenową w Czeskim Krasie. Niestety, znajdująca się tutaj duża i podobno bardzo ładna jaskinia turystyczna Javoricska, była jeszcze nieczynna, jako że sezon turystyczny miał ruszyć dopiero od soboty. Pierwszym celem na Morawach stała się restauracja w Sloupie, gdzie spożyliśmy, rewelacyjny, jak to w Czechach, obiad za 1/2 polskiej ceny. Jak oni to robią (a raczej jak my to robimy), że w Polsce jedzenie w lokalach jest przynajmniej dwa razy droższe niż w Czechach, Słowacji czy Węgrzech, wszak to niby kraje w podobnej kondycji i sytuacji gospodarczej, że o makabrycznych cenach alkoholi w ogóle już nie wspomnę. W tej dziedzinie, faktycznie bliżej nam już do Europy, szkoda, że pensje pozostały nam postradzieckie. Jako, że do wieczora było już blisko zdołaliśmy jedynie zobaczyć lej Macochy (nie aż taki wielki znowu, na świecie większe bywają) i znaleźć przytulne miejsce do spania w namiotach. Pogoda bardzo nam sprzyjała, ale tylko w dzień. Przez cały wyjazd słońce na bezchmurnym niebie pozwalało na chodzenie w podkoszulku, jednak w nocy temperatura spadała od razu grubo poniżej zera, każąc szczelnie zawijać się w śpiwory.

Lago di Vagli - u podnóża rejonu działania

widok na dolinkę w okolicy Rudickich Propadani

Wielki Piątek upłynął pod znakiem postu (dwie osoby w ogóle nic poza wodą do ust nie wzięły, jednak istnieją jeszcze prawdziwi twardziele i twardzielki) i turystyki. Najpierw zwiedzamy jaskinie Punkevni, zachwycając się wodną przejażdżką, potem idziemy do jaskini Balcarka. W obu przypadkach zadziałały legitymacje klubowe, w pierwszym dostaliśmy zniżkę, a w drugim wchodzimy tylko w piątkę, z panią przewodnik w ogóle za darmo! Po południu jedziemy do Brna zwiedzić miasto i zrobić zakupy. Na miejscu wynosimy ze sklepu górskiego spore juki. Jak my to robimy, że u nas narzuty i marże powodują że ceny sprzętu są o 10-20% wyższe niż w Czechach? Poza tym, do czasu wejścia obu naszych państw do Unii można sobie odliczyć po przekroczeniu granicy VAT.

W wielką sobotę przejeżdżamy przez południową część Morawskiego Krasu i oglądamy otwory jaskiń: Byci Skala i Rudicke Propadani. Potem robimy pieszą wycieczkę ze Sloupa przez Pusty Żleb i z powrotem. Po południu zaplanowaliśmy wspinanie, ale uważny rzut oka na przydrożną tabliczkę kieruje nas do Speleomuzeum, gdzie mamy nadzieję (zgodnie z założeniami wyjazdu) spotkać lokalnych grotołazów. Z zakrętu widzimy już kilka postaci w niemiłosiernie ubłoconych kombinezonach. Swoi! Grotołaz grotołazowi bratem. Zatrzymujemy się, rozmawiamy chwilę i pół godziny później, przebrani w kombinezony i podzwaniający karabinkami wyruszamy przez wieś w asyście dwóch młodych Czechów, do jaskini Harbešskiej. Komunikację z gospodarzami ułatwia dodatkowo fakt, że jeden z nich pochodzi z Czeskiego Cieszyna i biegle mówi po Polsku.

Lago di Vagli - u podnóża rejonu działania

Plan jaskini Harbešskiej

Otwór naszej jaskini znajduje się w środku ogromnego pola czegośtam (może buraki?) w leju krasowym. W leju nieopodal, klub który spotkaliśmy, kopie inną jaskinię, która puściła im nieoczekiwanie w poziomie. Wejście do jaskini Harbešskiej wygląda typowo dla rejonu. Betonowy i zamknięty pancerną płytą właz prowadzi do kilkumetrowej ocembrowanej studni, gdzie zaczyna się dopiero właściwa jaskinia. Najpierw ponad 50 m zjazdu ciasnawą studzienką, ładnie porozmywaną i przypominającą, o dziwo, to co oglądaliśmy w austriackich Alpach. Potem przez niewielki próg dostajemy się do największej na Morawskim Krasie sali jaskiniowej o długości ok. 100 m i szerokości 15-25 m. Jej dno wypełnia namulisko, w którym woda wyrzeźbiła kanały, które trzeba pokonywać jak fosy. Nacieków niewiele, mało przypomina to jaskinie turystyczne rejonu. Dalsza droga prowadzi do syfonu przez nieduży korytarzyk. Nad wejściem kartka ostrzegająca przed podwyższoną zawartością CO2 w powietrzu. Pewnie u nas w wielu partiach jaskiń jest to samo, tylko nikt nie wiesza kartek potęgujących grozę. Czołgamy się na boku około 100 m ciasnym korytarzykiem zalanym kompletnie błotem. Błoto ułatwia poruszanie, likwidując tarcie, ale wszyscy wyglądamy jak błotne potwory. Wreszcie wychodzimy do obszerniejszego korytarza, również zalanego błotem i po chwili osiągamy pierwszy syfon, pełen szmaragdowej stojącej wody. Ogólnie te partie wyglądają jak wstępne części Mietusiej tylko nieco ciaśniejsze i z dodatkiem błota. Ogólnie szef kuchni jaskini nie poleca, ale przynajmniej zdołaliśmy zajrzeć do tych jaskiń "od kuchni".
Na zewnątrz noc i zimno, ale dziś gospodarze umożliwiają nam nocleg na podłodze speleomuzeum. Przed spaniem jeszcze tylko krótkie utrwalanie kontaktów przy piwie i zmęczeni kładziemy się do karimat (chyba tak się powinno mówić skoro, można kłaść się do łóżka?).

Lago di Vagli - u podnóża rejonu działania

Skałka wspinaczkowa w Sloup'ie

Śniadanie wielkanocne spożywamy na trawie pod Rudicami. Potem wyruszamy na skałki "się powspinać". Teren przypomina naszą Jurę, tylko jest nieco ładniej. Obok przełamuje się malowniczymi wodospadzikami strumień, umożliwiając chłodzenie drinków. Po południu przenosimy się na wyższe nieco skały (do ok. 40 m) do Sloupa. Część wspina się z dołem. Po konsultacji meteorologicznej z krajem postanawiamy przenieść się jeszcze w Polskie Sokoliki. W nocy przekraczmy granicę i śpimy na Przełęczy Karpnickiej. Rano zostawiamy samochód na taborisku i ruszamy na wspinaczkę. Wspinamy się do 17-tej, kiedy ruszamy na północ do domu, gdzie lądujemy w środku nocy.
I tyle.

W wyjeździe udział wzięli: Magdalena Trzasko, Jacek Pyszka, Jarosław Jezusek, Marcin Kaniewski i Dariusz Bartoszewski.

D.B.

Plany zaczerpnięto z serwisu o morawskich jaskiniach: http://www.natur.cuni.cz/~fialka/meeting/ , część zdjęć z folderu turystycznego.


POWRÓT WYŻEJ: tutaj możesz wrócić do spisu wypraw.

POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 2002.04.07