Wypadek w Wielkiej Śnieżnej


W nocy z soboty 13-go na niedziele 14-go września doszło w Studni Wiatrów w pobliżu dna Systemu wielkiej Śnieżnej do śmiertelnego wypadku. Stosunkowo niedawno, trzy lata wcześniej, w tej samej jaskini, kilkadziesiąt metrów od tego miejsca miał miejsce poprzedni śmiertelny wypadek w polskich jaskiniach.

Wydobywanie zwłok, fot. M. Józefowicz W czasie zjazdu na linie Studnia Wiatrów spadł z wysokości około 30 metrów ponosząc śmierć na miejscu słowacki grotołaz Atilla D. Brał on udział w pięcioosobowej wyprawie klubu jaskiniowego z Rožniavy. Grupa weszła do systemu przez otwór Jaskini Nad Kotlinami. Jest to jeden z wyższych otworów systemu, najwyższy z jakiegokolwiek dotychczas osiągnięto dno. Akcja tego typu uważana jest za bardzo trudną i powtarza się ja niezbyt często, głownie ze względu na dużą ilość niezbędnych do jej przeprowadzenia lin. Do wypadku doszło w chwili, gdy grupie pozostało do dna około 100 metrów. Jego przyczyną było wykorzystanie do zjazdu zbyt krótkiej liny nie zabezpieczonej na końcu węzłem, na skutek czego ofiara wypadku "wypadła" z liny po osiągnięciu jej końca.

Zdjęcie obok zostało wykonane przez ratownika TOPR Marcina Józefowicza.

Po dłuższej przerwie groźne, w tym śmiertelne wypadki zaczęły pojawiać się w Polsce i wśród polskich grotołazów częściej. Mam nadzieje, ze to tragiczne zdarzenie wywoła chwile refleksji u chodzących po jaskiniach. Słowa te kieruje szczególnie do najmłodszego pokolenia adeptów grotołażenia. Pamiętajmy, ze mimo tego, iż obecnie łatwiej wejść do jaskini bez wielu formalności, a czas szkolenia uległ skróceniu, chodzenie po jaskiniach jest działalnością niebezpieczną i wymaga bardzo poważnego podejścia.

Tekst z Tygodnika Podhalańskiego

Śmierć w Studni Wiatrów. W nocy z 13 na 14 września słowacki grotołaz poniósł śmierć w Jaskini Śnieżnej po polskiej stronie Tatr. Stało się to 500 metrów poniżej otworu wejściowego. Transport zwłok trwał prawie dwa dni. W akcji brało udział ponad 20 ratowników. Wypadek zdarzył się koło północy, podczas zjazdu do Studni Wiatrów. Trzydziestoletni grotołaz słowacki z Rožniavy założył zbyt krótką linę i nie zrobił węzła na jej końcu. W efekcie „wyjechał” z liny i spadł ok. 30 metrów, ponosząc śmierć na miejscu. W trakcie zjazdu nie asekurował się żadnym przyrządem zaciskowym. Koledzy poszkodowanego, po stwierdzeniu, że ich partner nie żyje, zaczęli wychodzić na powierzchnię. Następnego dnia, po godz. 17.00 - z wiadomością o wypadku - dotarli do centrali TOPR. Pierwsza grupa ratowników - 12 osób, działających pod kierunkiem Romana Kubina - weszła do jaskini 15 września rano. Cztery godziny trwało zejście do miejsca wypadku. Transport zwłok przez dolne partie jaskini był niezwykle uciążliwy. Ratownicy musieli przecisnąć się przez tzw. Korkociąg, system bardzo wąskich i krętych korytarzy. Kolejną przeszkodą był tzw. Wodociąg, podziemny strumień, w którym ratownicy musieli brodzić ciągnąc za sobą nosze. Około godz. 4 rano następnego dnia toprowcy dotarli w rejon I Biwaku. Zostawili tam zwłoki i - po dwóch godzinach wspinaczki - wyszli na powierzchnię. Druga zmiana ratowników weszła do jaskini 16 września o godz. 9.00. Szefem ekipy liczącej 8 osób był Grzegorz Albrzykowski. Musieli oni pokonać 280 metrów różnicy wzniesień, transportując nosze na ogół w pionowych lub zbliżonych do pionu studniach skalnych. Szczególnie nieprzyjemny był ostatni odcinek, ukośny korytarz pokryty lodem. Akcję przeprowadzono jednak w sposób bardzo sprawny, o godz. 15.40 wszyscy ratownicy byli już na powierzchni. Zwłoki grotołaza przetransportowano śmigłowcem do Zakopanego.

Warto przypomnieć, że podobny wypadek w Jaskini Śnieżnej zdarzył się 1 lipca 1994 r. („TP” nr 27-28/94). Wówczas to 24-letni taternik jaskiniowy z Wrocławia, wspinając się bez asekuracji, spadł do studni o nazwie Parszywa Siedemnastka, niemal na samym dnie Śnieżnej. Wyprawa po zwłoki grotołaza była jedną z najtrudniejszych w historii TOPR-u. Łącznie - od 1970 r. zdarzyły się w Jaskini Śnieżnej cztery wypadki śmiertelne. Akcje ratunkowe w jaskiniach są bardzo trudne technicznie. Wymagają użycia dużej ilości sprzętu oraz udziału sporej grupy ratowników. Z reguły są to akcje kilkudniowe, na szczęście niezbyt częste w ciągu ostatnich lat.

Adam Marasek


POWRÓT WYŻEJ: tutaj możesz przejść do spisu artykułów na naszej stronie.

POWRÓT NA STRONĘ GŁÓWNĄ: tutaj możesz wrócić na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 1996.09.21