List czytelnika


Tekst ten jest polemiką z pewnymi stwierdzeniami zawartymi w relacji z wyprawy Wrocławskiej Göll 2000.


O układach na Göll’u kraża już legendy. Jako że już od paru lat siedzę w temacie chciałbym ta sprawę pokazać z nieco innego punktu widzenia. O nieżyczliwosci Austriaków jako nacji, czy szerszego ogólu nie może byc mowy. Nawet jeśli to stwierdzenie to zaweżymy do "miejscowych" z Golling czy Kuchl i polskich grotołazow to i tak mijamy się z faktami. A więc o życzliwosci Austriakow ogólnie. W podziękowaniu za pomoc wypadałoby wymienić Waltera Klapachera i Gerharda (Speika) Zehentnera. Bez ich zaangażowania były by polskie wyprawy w tym pięknym masywie zapewne juz historią. Co prawda obaj wymienieni są kolegami, grotołazami, członkami LVHK Salzburg ale ilu kolegów znaleźlibyśmy w polsce którzy tyle własnego wolnego czasu poświęciliby po to by jakaś tam zagraniczna wyprawa mogła dojść do skutku. Rownież pilot śmigłowca, Bernd Hoch latał dla nas w swoim wolnym czasie, w weekend, po całym tygodniu w którym nie widział rodziny, i to za "Bóg zapłać". Tak w ogóle to rodzina Hoch należy do najbardziej sympatycznych ludzi jakich udało mi się w życiu spotkać.

Miejscowa ludność też nie jest, jako ogól, polskim grotołazom nieżyczliwa. Co prawda nie wszyscy są tak mili jak Nikolaus Malter z Torren który już od lat pomaga nam przy transporcie ze swoim traktorem. W tym roku mogliśmy użyć jego łaki jako lądowiska i przejściowego składowiska dla odtransportowanych śmieci.

Przeważająca część ludności też nie ma uprzedzeń w stosunku do polskich grotołazów. Z natury rzeczy grotołazi wzbudzają znaczne zainteresowanie osób postronnych i tu też nie jest inaczej. Bardzo często byłem zagadywany o naszą aktywność w masywie. Nie zdażyło mi się spotkać z ewidentną nieżyczliwością. Wręcz przeciwnie, większość ma dużą dozę sympatii dla "postrzeleńców" którzy marznąc w absolutnej ciemności mówią że to dla rozrywki.

Osobnym tematem jest niedoinformowanie, czy też fałszywe informacje części społeczeństwa. Bardzo często byłem pytany ile na naszej działalności zarabiamy. Rownież różnica pomiędzy działalnością eksploracyjną a turystyką jaskiniową nie jest wielu znana. Niestety, kontakty z miejscowymi są znacznie zubożone z uwagi na barierę językową. Szkoda; przy okazji można co nieco opowiedzieć o naszej działalności, i wiele legend i nieporozumień wyjaśnić. Nawet osoby odnoszące się na początku do naszej grupy z pewną rezerwą żegnały nas z reguły bardzo serdecznie.

Osobną grupą, na szczęście nieliczną, są osoby ewidentnie nam nieżyczliwe. Jak to zwykle bywa grupa ta choc nieliczna robi wiele zamieszania. W paru przypadkach, jak słyszałem, asympatia ta ma rownież nacjonalistyczne podłoże.

Pewnym kuriozum w Göll’u są "przekopy" ze spółkami wodnymi. Niestety w dwóch z pięciu jest paru wybitnie nam nieżyczliwych gości. Z uwagi na fakt iz cała okolica zaopatrywana jest w wodę z Gollinger Wasserfall’u utrudniają nam oni życie rzekomymi zagrożeniami jakie działalność grotołazów w masywie stanowi dla jakości wody w ujęciach. Z ich to inicjatywy doszły do skutku dwie narady. W obu przypadkach udało się przy wybitnym współudziale kolegów z Salzburga i przy pomocy rzeczowych argumentów uzyskać zezwolenia na dzialalność. Co prawda z wieloma obostrzeniami, z których wiele czyta się jak dowcip, ale da się żyć.

Na urzędy zaangażowane w tą historię nie należy się skarżyć. Zadaniem urzędu jest między innymi rozpatrywanie skarg ludnosci. Oba postępowania spowodowane były takimi właśnie skargami. Po przełamaniu początkowych lodów rozmowy byly rzeczowe, a ze strony biorących udział urzędników spotkałem się raczej z życzliwym zainteresowaniem niż z asympatią. To że urzędy tak a nie inaczej rozstrzygały w sprawie nałożonych wyprawie warunków spowodowane jest statusem masywu. Austriacka część Göll’a jest rezerwatem i rejonem ochronnym ujęcia wody. Do tego czasy się zmieniły. Palenie czy dołowanie śmieci jest nie do pogodzenia z obecną świadomością ekologiczną. Jeśli się tego nie rozumie i postępuje wbrew ogólnie przyjętym w danym środowisku obyczajom, nie należy się dziwić że ma się problemy.

I tu dochodzimy do tematu jak się mają wyprawy do zezwoleń. Jak już wspomniałem zezwolenia obwarowane są wieloma warunkami. Rownież liczebność grupy jest ograniczona. Wielu kolegów myśli że w Göll’u jak w realnie egzystującym komuniźmie nikogo nie obchodzi co się w okól niego dzieje. Rzeczywistość jest inna. Wyprawa grotołazów i to z tak egzotycznego kraju jak Polska jest dla tutejszych małych miejscowych społecznosci częstym tematem rozmów przy piwie. Miejscowi mają też dobre rozeznanie w terenie i nie należy liczyć że coś się ukryje. Dopóki nie przekracza się granic zdrowego rozsądku nie ma problemu. Gorzej gdy traci się umiar. Z rozmów w których uczestniczyłem mogę wnioskować że czynnikiem który postawił nieżyczliwe nam osoby na barykady była liczebność i sposób działania grupy wrocławskiej w 1995 roku (relacja na stronie). Tak się składa że te nieżyczliwe nam osoby mieszkają po tamtej stronie masywu. Do tego po drugiej stronie masywu działała grupa katowicka. W świetle tych faktów raczej należałoby się dziwić jak w ogóle udało się nam nie wylecieć z masywu na zbity pysk.

Tak jak widać nasze akcje w masywie nie stoją wcale tak źle, a przyszłość zależy w znacznej mierze od tego jak się wyprawy zachowują w terenie.

Milosch Dryjanski

(Miłosz Dryjański)
  Bad Tölz


POWRÓT WYŻEJ: tutaj mozesz przejść do spisu artykułów na naszej stronie.

POWRÓT NA STRONĘ GLÓWNĄ: tutaj mozesz wrócic na stronę tytułową.

Ostatnia zmiana 2000.06.26