Rumunia 97


Uczestnicy pod domem, gdzie w latach 1431-35 zyl Vlad Dracul (znany Drakula) Jak podają oficjalne zródła, Polacy zaczynaja podrozowac po swiecie coraz intensywniej. Rosnie ilosc wyjazdow w coraz bardziej "egzotyczne" miejsca, lezace nieraz na innych kontynentach. Natomiast typowe miejsca wypoczynku z okresu panowania bylego systemu - Rumunia i Bulgaria zostaly niemal zupelnie zapomniane. Co dobre dla tlustych biznesmenow i innych japiszonow nie zawsze odpowiadac musi prawdziwemu turyscie. Za jedna piata ceny pobytu w takiej np. Tunezji, mozna zafundowac sobie moim zdaniem o wiele ciekawszy kilkutygodniowy pobyt w Rumunii.

Na poczatku lipca 1997 mialem okazje spedzic 10 udanych dni w tym wlasnie kraju. Wyjazd odbyl sie z inicjatywy Marcina i Blanki Lachow, a oprocz nich wzieli w nim udzial rowniez Agnieszka Siewierska i Przemek Piotrowski, oraz autor (wszyscy studenci). Organizatorzy zaopatrzyli sie w mape Rumunii (Wegierska; polskiej nie ma) oraz przewodnik w postaci relacji z podobnego wyjazdu Tomasza Zbiezka w 1996 roku z Internetu (autora spotkalismy w pociagu do Rumunii, jechal teraz do Bulgarii), co znakomicie ulatwilo wyjazd.

Z Polski do Rumunii jezdza obecnie dwa pociagi bezposrednie. Z Warszawy do Bukaresztu i z Krakowa do Konstancji nad Morzem Czarnym. My wybralismy wariant krakowski. W Polsce kupilismy bilety do granicy w Muszynie i miedzynarodowe przez Slowacje i Ukraine do pierwszej stacji Pierwszy nocleg - poranne krowy w Rumunii - Satu Mare (wlasciwie graniczna stacja jest Halmeu, ale to straszna dziura). W Krakowie podroz rozpoczelismy po polnocy. Na dworzec podjechal pociag miedzynarodowy skladajacy sie z dwoch (sic!) wagonow, rumunskich kolei. Standart ich wyposazenia odpowiadal naszemu pociagowi osobowemu z Ryczywolu do Koziej Wolki. Ciekawe za to okalo sie towarzystwo podroznych. W zasadzie skladalo sie tylko z dwoch typow podroznych: mlodziezowych turystow jadacych w rozne orientalne krainy i rumunskich Cyganow (czyli w polskim rozumieniu - Rumunow). Wszyscy odseparowali sie na zasadzie: Cyganie jeden wagon, turysci - drugi. Przejazd przez Slowacje byl spokojny, natomiast Ukraincy miotali sie jak za starych "dobrych" czasow; zagladali pod siedzenia, nad sufit i do bagazy, kazali wypelniac deklaracje celne (omylkowo zapomnieli dac nam formularze i obeszlo sie bez tego). Po wjechaniu do Rumunii Schronisko na Omu - 2505 (ok. 14 godzin od Krakowa) skonczyly sie nam bilety (Ten sam problem ze wzgledow ekonomicznych miala wiekszosc polskich pasazerow). Wszyscy chcieli kupic bilety u rumunskiego konduktora, lecz zamiar ten sie nie udal, nikt nie mial rumunskich lei. Czy konduktor chcial zbyt duzo zachodniej waluty, czy nie chcial jej wcale do konca nie wiadomo. Skonczylo sie na tym, ze wszyscy wysiedli w Oradei (drugie duze miasto na trasie) aby wymienic walute i kupic bilety w kasie. Udalo sie to wlasciwie bez trudu. Miejsc gdzie mozna wymienic pienadze jest w Rumunii sporo, mozna to zrobic w hotelu badz kantorze, a roznice w kursach walut sa nieznaczne. Pociagi w Rumunii nie kosztuja zbyt drogo, przejazd przez cala Rumunie ekspresem (rapid) kosztowal ok 17 nowych zlotych (prawie 1000 km). Doplaty do pospiesznych (accelerat) i ekspresow zaleza od strefy odleglosciowej i sa tak nieznaczne, ze nie oplaca sie korzystac z pociagow Coltii Morarului - zdjecie z mapy Bucegow osobowych (personal). Na oba te typy pociagow i Inter City nie mozna kupic biletow bez miejscowek. Tu mala dygresja - w kasie w Polsce polecaja kupno miejscowek fakultatywnych. Nie berdzo wiadomo co to za zwierze i jak to dziala. Informuje - nie dziala, a dokladniej dziala tylko w Rumunii, gdyz pociag z Polski jest tam ekspresem. Ci, ktorzy takie miejscowki kupili, zmarnowali pieniadze, bo i tak na pierwszej stacji musieli wysiasc z braku biletow.

Pierwszym naszym celem byly gory Muntii Bucegi, jeden z najwyzszych masywow poludniowych Karpat (najwyzszy szczyt Omu 2505 m npm). Gory te leza tuz przy linii kolejowej do Bukaresztu, a stacje Busteni i Sinaia sa kurortami w rodzaju naszego Zakopanego. Koniecznosc postoju w Oradei spowodowala, ze dostalismy sie tam jadac w nocy 8 godzin na jednej nodze w korytarzu w strasznie zatloczonym pospiesznym (ach niewiedza na temat miejscowek !). Po przyjezdzie bladym switem postanowilismy zaczac od przespania sie. W tym celu przeszlismy sie na skraj miejscowosci i zaleglismy Bucegi - na krawedzi plateau w krzakach w namiotach. Naszego snu nikt nie zaklocil, mimo iz miesce wygladalo na prywatna wlasnosc. Po regeneracji sil zeszlismy z powrotem do miasteczka. Sinaia prezentuje miejscowy najwyzszy poziom, niewiele odbiegajacy od zachodniego: hotele, oszklone sklepy itp. Ten "nierowny" rozklad bogactwa jest typowy dla Rumunii Ceausescu; na drugim biegunie jest wiekszosc terenow gorskich, gdzie gorale zyja jak w XIX wieku, a widok namiotu badz aparatu fotograficznego jest wielka sensacja. Atutem Bucegow jest mozliwosc dostania sie na gore wagonikowa kolejka linowa. Podroz jak prawie wszystko co zostalo po socjalizmie jest smiesznie tania. Na stacji koncowej osiaga sie wysokosc 2000 m npm. Same gory od strony poluniowej opadaja lagodnymi stokami (wapienne plateau), by od polnocy i wschodu konczyc sie nagle pionowymi scianami o wysokosci do 1,5 kilometra. My mielismy pecha, od poczatku przesladowala nas mgla i przepiekne widoki moglismy podziwiac tylko na pocztowkach (poligrafia rumunska slabo radzi sobie z kolorowymi zdjeciami, jedyne warte uwagi to drukowane za granica pocztowki). Pierwszy nocleg wypadl nam w kosowce Bucegi - nocleg w kotle podczas zejscia kolo schroniska (po rumunsku schronisko to cabana) na ok. 2000 m npm. Uraczylismy sie tam kupiona w schronisku niezla wodka (ok. 5 zl, jeszcze nie wiedzielismy ze to dwa razy drozej niz normalnie w sklepie). Rano obudzily nas krowy, pasace sie wszedzie dookola. W Rumunii rejony intensywnego pasterstwa siegaja do 2500 m npm. We mgle przeszlismy do schroniska stojacego na Omu - najwyzszym szczycie masywu. Po drodze dane nam bylo podziawiac resztki po socjalistycznym boomie budowlanym, rozsiane po gorach kratownice, zardzewiale rury i tym podobne. Cabana na Omu (2505) jest bardzo skromna, jednak do gotowania i ogrzewania uzywa sie tam gazu plynacego 2 km pod gore pod gore stalowa rura. Ciagle panowala mgla. W schronisku jedlismy posilek (marny i maly, lecz Bucegi - skalne turnie na polnocnych stokach tani. Miejscowa mlodziez, ktora przyszla tu z reklamowka w dloni raczyla sie winem i mocniejszymi trunkami). Zejscie w dol przypominalo powiekszone Czerwone Wierchy z naszych Tatr. Z pewnoscia, gdyby nie mgla widoki byly cudowne. W kotle na 1700 m npm rozlozylismy sie na noc. Teren pelen byl owiec i pasacych je gorali. Wieczorem po deszczu rozpogodzilo sie i mozna bylo podziwiac widoki (patrz zdjecia). Aby wykorzystac jedyne rowne miejsce musielismy wydeptac kilkanascie metrow kwadratowych pokrzyw. Rano zeszlismy z gor po drugiej stronie niz na nie weszlismy. Dopiero teraz widac bylo wyraznie, ze wjazd kolejka oszczedzil nam calego dnia pelnego mozolu. Po kilku godzinach dotarlismy do Branu

Bran - dziedziniec zamkowy Bran jest jedna z najbardziej znanych miejscowosci turystycznych Rumunii. Stoi tu zamek, ktory zainspirowal Brama Stokera do napisania powiesci "Drakula". Historyczna postac Vlada Tepesa Draculi, pierwowzor literackiego Drakuli, jest w Rumunii czyms w rodzaju bohatera narodowego z czasow wojen z Turkami. Stosowal on szczegolnie krwawe metody rozprawiania sie z Tureckimi jencami, aby zniechecic najezdzcow, co mu sie zreszta udalo. Vlad nigdy nie mieszkal w Branie i w samym zamku nie ma na jego temat nawet wzmianki, ale handlarze pamiatek pod zamkiem skrzetnie te postac wykorzystuja. Zamek w Branie jest budowla niezwyklej urody. Dziesiatki przepieknych komnat poskladane sa "bez ladu i skladu" na wielu Bran - dziedziniec zamkowy kondygnacjach i polaczone ciasnymi przejsciami. Zamek lezy na wzgorzu przylepionym do gorskich stokow i goruje nad dolina, niegdys miedzynarodowa droga handlowa, ktora kontrolowal. Calosc owija sie wokol slicznego dziedzinca z rzezbiona studnia. To po prostu trzeba zobaczyc ! Calosc starannie odnowiona i pielegnowana gromadzi tlumy turystow, jednak z pewnoscia nie tak wielkie jak np. nasz szkaradny w porownaniu z Branem Wawel. [Zameczek może i ładny, ale w całości dziewiętnastowieczny (z wcześniejszego nic nie zostało).]W miasteczku zaopatrzylismy sie w mape sasiednich, najwyzszych w Rumunii gor Fagaroszy (Muntii Fagarasului, najwyzszy szczyt Moldoveanu 2544 m npm). Mapa wydana na gazetowym papierze stanowi wraz z mapa Bucegow byc moze jedyne osiagniecie rumunskiej kartografii. Na innych terenach nalezy korzystac z wydawanych w Polsce fotokopii map przedwojennych. Oprocz tego Bran - ogolny widok na zamek kupilismy butelke wodki po wlasciwej juz cenie ok 2 zl. dalej ruszylismy pieszo wzdluz stkow gorskich w kierunku miasteczka Zarnesti, gdzie mialy znajdowac sie ciekawe skalne kaniony. Po drodze ogladamy Transylwanie. Nic dziwnego, ze zaden ze znanych mi filmow o Drakuli nie byl krecony w Branie, bo sam zamek i okolica tchna spokojem i harmonia. Na noc rozbijamy sie na skraju lasu, ogladajac piekny pejzarz. niestety wyzsze partie gor caly czas tonely w chmurach.

Nastepnego dnia udalo nam sie dostac do miejscowosci Zarnesti, ktora lezy u wejscia do doliny przechodzacej w system wawozow. U wlotu do niej znajduje sie cabana w ktorej zostawilismy bagaze. Samo miasteczko jest wybitnie nieudanym polaczeniem starej wsi i nowej zabudowy mieszkalno - przemyslowej. Szczegolnie blokowisko w nieudolny sposob "przylepione" do starszej czesci odpych brudem i zaniedbaniem znacznie wiekszym niz gdziekolwiek w Polsce. Tutaj tez widac wyraznie rumunska biede. Jednak nie ma sie co sugerowac polskim wizerunkiem "Rumuna", ludzie choc biedni sa bardzo zyczliwi, o czym dane nam bedzie sie jeszcze niejednokrotnie przekonac. Oczywiscie nie ma tam prawie wcale Cyganow, ktorzy tak zle Bran - w zamkowych komnatach reprezentuja ten kraj na swiecie, nieco ich mozna spotkac tylko, gdy zebrza na dworcach. Ogolnie obowiazuje zasada - im dalej od cywilizacji - tym lepiej. Po posilku ruszylismy ogladac wawozy. Ogolnie - rewelacja. Pionowe sciany niemal stykaja sie nad droga, osiagajac kilkudziesieciometrowe wysokosci. Dalej polozone i mniej strome siegaja na oko do 300 - 400 metrow wysokosci. Dolem leci droga wykorzystywana z rzadka jako normalny trakt komunikacyjny. Turystow malo, a ci ktorych mozna spotkac wygladem i ekwipunkiem przypominaja tatrzanskich lazikow z przed 30 lat. Szlak prowadzacy droga dalej rozgalezia sie, by prowadzic wawozem przypominajacym slynne szlaki Slowackiego Raju, z ta roznica, ze tu jest o wiele trudniejszy (wspinaczka po kamieniach w strumieniu do II stopnia trudnosci w skali alpinistycznej) i nikogo tu nie ma. Dodatkowa atrakcja jest to, ze nie jest to rezerwat i tubylcy traktuja te okolice, jak zupelnie zwykle miejsce. Po kilku godzinach robi sie pozno i wracamy na noc pod schronisko, gdzie rozbijamy namioty w krzakach.

Nastepnego dnia postanawiamy podzielic grupe. Silniejsi i majacy mniej odciskow postanawila ruszyc na Zarnesti - stara czesc szczyt masywu z wawozami - La Om 2238 (Muntii Piatra Craiului przedzielona jest od wlasciwych Fagaraszy dolina). Druga czesc, kontuzjowana (Ja i Przemek) zadecydowala aby pojsc na piwo. Piwo, bardzo dobre, kosztuje w Rumunii okolo 80 groszy. Polecam piwo Azuga i zlotego Usrusa. Aby polaczyc przyjemne z pozytecznym po burzy przeczekanej w knajpie postanawilismy popijanie kontynuowac w wawozie, gdzie udalismy sie po poludniu. W wawozie spotkalismy dwojke wspinaczy. Przyznac trzeba, ze Rumunia ma warunki aby stac sie wspinaczkowym rajem. Piekne sciany z latwym dojazdem samochodem nie sa zadnym rezerwatem. Warunki w porownaniu z nasza dol. Kobylanska, czy Podlesicami sa wspaniale. Co wazniejsze sciany wymuszaja wspinaczke z dolem, a nie jakies tam wedkowanie. Wspinanie przerwal ulewny deszcz. My schronilismy sie do niewielkiej jaskini za potokiem. Po godzinie deszczu potok z niewielkiej strugi zmienil sie w rzeke blota, Szlak w Piatra Craiului - wspinaczka w strumieniu tak ze jego przejscie stalo sie niemozliwe. Podczas oczekiwania spotkalismy sie z pozostala trojka, ktora zdobyla La Om - ich deszcz moczyl trzy razy. Po dwoch godzinach woda opadla na tyle, ze przeskoczylismy na druga strone. Nizej powodz zniszczyla droge i zalala kilkanascie samochodow (oczywiscie Dacii). Jak pozniej sie dowiedzielismy w tym samym czasie Wroclaw walczyl z pierwsza fala powodzi. Na koniec uciekajac przed kolejna burza poddalismy sie i zmoczylismy buty, gdy okazalo sie, ze rzeka plynie obecnie przez dziedziniec "naszej" cabany. Noc spedzilismy w namiotach pod wiata przed schroniskiem.

W zaistnialych warunkach (w gorach dalej chmury) postanowilismy odpuscic sobie gorskie wedrowki na rzecz zwiedzania pomnikow kultury materialnej Rumunii w tamtejszych miastach. Pierwszym naszym celem zostal obrany Braszow a nastepnie Sigishoara. Do Braszowa z Zarnesti kursuje Sciany wawozow zapraszaja do wspinaczki. pociag osobowy. Bilety na kolej mozna kupic tylko na dwie godziny przed odjazdem pociagu, a komputeryzacja to rzecz ciagle nieznana. Pociag czekal az wszyscy stojacy w kolejce do kasy kupia sobie bilety.

Braszow to duze miasto z calkiem ladna starowka w rzec by mozna wiedenskim stylu. Przy glownej promenadzie ulokowal sie Mc'Donald. Ceny w tym przybytku wyzsze niz Polsce, a i tak byl pelen. My wolelismy wybrac miejscowa kuchnie. W restauracji stac nas bylo na przyzwoity obiad. W centrum zwiedzilismy slynny czarny kosciol, ktory niczym specjalnym sie nie wyroznia, poza tym, ze aby go zwiedzic nalezy kupic bilety. Po poludniu zmeczeni nieco okalajaca starowke socjalistyczna zabudowa pojechalismy dalej.

Znacznie ciekawiej od Braszowa wypadla Sigishoara. Miasto to w swych dziejach nie zostalo nigdy W wawozie. zniszczone przez zadna wojne i zachowalo niemal nie zmieniony uklad swej starej czesci. Byc moze jest nieco (ale tylko nieco) brzydsze niz Carcasonne we Francji, ale jest normalnym miastem, a nie skansenem. Po sredniowiecznych brukach biegaja bawiace sie dzieci, a zagraniczny turysta jest ciagle rzadkoscia. W Sigishoarze zrobilismy odstepstwo od spania w namiotach i wynajelismy w centrum prywatna kwatere. Warto bylo odrzucic pierwsza oferte, bo za tansze pieniadze nocowalismy w prawdopodobnie duzo lepszym miejscu, na przeciw bramy prowadzacej do gornego starego miasta. Za ok. 7 zl od glowy dostalismy do dyspozycji duzy pokoj. Wielopokoleniowa rodzina, ktora go nam wynajela zajmowala cala komienice, lub raczej male wewnatrzdomowe panstewko pelne schodow i galeryjek. Widac bylo, ze taki nasz nocleg to duza ulga finansowa w rumunskiej biedzie. Sigishoara - widok na wieze bramna Wszyscy byli dla nas bardzo mili (to raczej cecha narodowa). Zdziwilo nas, gdy w nedziele rano wszyscy zebrali sie w jednym pomieszczeniu, aby wspolnie kilka godzin pograc i pospiewac, co robili niezwykle pieknie. Pewnym zaskoczeniem bylo rowniez to, ze w chlewiku kolo toalety byly swinie, wszak to centrum miasta. Sama starowka zrobila na nas ogromne wrazenie. Bylo ono tak duze, ze postanowilismy zostac tu dzien dluzej. Zwiedzilismy muzeum miejskie w wiezy bramnej i muzeum broni sredniowiecznej mieszczace sie w domu, gdzie w XIV wieku mieszkal niejaki Drakula. Bardzo ciekawe byly tez schody kryte strzecha prowadzace do kosciola na najwyzszym wzniesieniu. Wieczorem podczas spozywania piwa spotkala nas mila niespodzianka. Spotkalismy dwoch Polakow globtroterow. Byly to jedyne osoby z Polski, ktor widzielismy Sigishoara - widok z wiezy bramnej podczas calego pobytu nie liczac pociagu z i do Polski. Co ciekawsze okazalo sie, ze obaj sa tak jak i my z Gdanska. Wspolna zabawa trwala az do zamkniecia wszystkich knajp. Przed odjazdem udalo sie nam odwiedzic kino Lumina, gdzie obejrzelismy nowa edycje gwiezdnych wojen. (Tytul drugiego filmu z tego cyklu brzmi po rumunsku: Imperiul contrataca.) Swoja droga cena biletu byla smiesznie niska, cos okolo 1 zl. Wieczorem drugiego dnia opuscilismy piekna Sigishoare i nocnym pociagiem udalismy sie nad Morze Czarne.

Do Konstancji (Constanta) dotarlismy wczesnie rano. Od razu zaczelismy od zwiedzania. Dworzec dzieli od starszej portowej czesci miasta ok. 40 minut marszu. Na pierwszy ogin poszlo czynne od rana muzeum archeologiczne. Ogolnie niezbyt ciekawe. Duze wrazenie robia jedynie rzezby z rzymskich kolonii nad Morzem Czarnym z przelomu starej i nowej ery. W Konstancji warty obejrzenia jest jedynie bulwar nadmorski z widokiem na port i slicznym barokowym kasynem. Znajdujace sie na nim muzeum morskie - akwarium jest zalosne i o dwie klasy gorsze niz to w Gdyni, choc i gdynskie jest raczej marne. Ogolnie w miesciie panowaly brud i smrod. [O tym, czy Konstanca jest ciekawa, czy nie, możnaby dyskutować. Długo. Na pewno warto odwiedzić meczety (widok z minaretu jest
naprawdę piękny), a dla mnie spacery uliczkami starego miasta były warte tego, coby nawet nie wstępować na plażę (niezależnie od upału).A będąc przy Konstancy - niedaleko (no, pojęcie dyskusyjne) są dwa miejsca warte uwagi. Histria (ruiny miasta greckiego, potem rzymskiego) i Herakleja (zwłaszcza to zrobiło na mnie wrażenie, położone na kompletnym bezludziu, już w pobliżu delty, ruiny zamku - znowu, same w sobie nie jakieś genialne, ale położenie,widoki, pola słoneczników wokół... niepowtarzalne).].
Poniewaz data powrotu do domu czesci z nas byla juz bliska postanowilismy sie rozejrzec za biletami powrotnymi. Oprocz biletow kupowanych tuz przed odjazdem pociagu w Rumunii rezerwacji nalezy dokonywac w biurach agencji kolejowej, filii kolei lezacych jak na zlosc w miejscach zupelnie innych niz dworce. Rezerwacji nalezy dokonac nie pozniej niz na dwa dni przed odjazdem pociagu, chyba, ze chodzi o pociag miedzynarodowy (oj komputery ulatwiaja zycie). W Konstancji biuro agencji kolejowej znajduje sie na tylach muzeum archeologicznego. Na miejscu okazalo Kapiel w Morzu Czarnym. sie ze w biurze prowadzacym sprzedaz biletow miedzynarodowych nikt nie mowi w jezyku innym niz rumunski (sic !). Najlepiej bilet powrotny kupic juz w Polsce. Jest on tanszy i wazny dwa miesiace. Ja niestety tego nie zrobilem, a w biurze niestety nie udalo mi sie kupic, z przyczyn z powodu bariery jezykowej dla mnie nieznanych. Dopiero na dworcu w informacji mila pani wladajaca angielskim powiedziala nam, ze z powodu powodzi (o ktorej rzecz jasna nie mielismy pojecia) kursowanie pociagow do Polski zostalo zawieszone. Poki co postanowilismy udac sie na plaze. Poniewaz nie chcielismy jechac na polnoc do slynnej i zatloczonej Mamai zlapalismy z pod dworca prywatnego busa na poludnie do Mangalii gdzie przesiedlismy sie do kolejnego by wysiasc w 2 Mai (Doi Mai). Wybrzeze rumunskie nie jest dlugie, wiec wieksza jego czesc wykorzystana jest przez wojsko i przemysl stoczniowo portowy. Komunistyczne kurorty wypelniaja reszte miejsca. Na poludnie od Konstancji role Mamai spelnia seria miejscowosci o nazwach typu: Saturn, Neptun itp. Dla nas byly one zbyt snobistyczne. W 2 Mai za miejscowoscia spotkalismy miejsce idealne. Knajpa typu hawaje (kryta trzcina) i namioty wprost na plazy. Na miejscu biwakowala sama mlodziez tworzac nieco hippisowski klimat. Spedzilismy na plazy dwa dni popijajac piwo, kapiac sie (niestety woda byla jeszcze zimna) i podziwiajac bardzo zgrabne rumunskie dziewczeta, ktorych czesc chodzila nago (podziwiala rzecz jasna tylko meska czesc naszej wycieczki). Po dwoch dniach ja i dziewczeta udalismy sie do Polski, a Marcin i Przemek pozostali by realizowac dalsze plany, czyli zwiedzanie Bulgarii.

Podroz do domu, mimo naszych obaw poszla nad wyraz sprawnie. Po wywalczeniu biletu (pociag jednak jechal, tyle ze tylko do Koszyc na Slowacji) usiedlismy "wygodnie" w pociagu miedzynarodowym. Na Ukrainie swoisty folklor prezentowal pon konduktor na oko po wypiciu wiekszej ilosci alkoholu niz zachodnia medycyna uznaje za dawke smiertelna. Oczywiscie nie wypelnilismy deklaracji celnych, ktore czlowiek ow wcisnal nam w wersji rumunskiej. W Koszycach okazalo sie po kilku godzianch postoju, ze pociag jedzie do Krakowa, ale dopiero rano. W sumie spoznil sie 8 godzin, a slowacki konduktor podarowal mi odcinek z Koszyc do granicy. W domu bylismy juz po 56 godzinach od rozpoczecia podrozy.

Podsumowujac, mozna powiedziec o Rumunii, ze jest to kraj bezpieczny, o wspanialych walorach naturalnych i niezle przygotowany turystycznie (przynajmniej wieksze miasta i popularniejsze rejony). Atutami nie do przebicia sa niskie ceny (beda rosnac) brak komercjalizacji i tloku. Zwolennicy "dziczy" znajda tam rejony zywcem wyjete z ubieglych stuleci, a wielbiciele cywilizacji piekne zabytki. Serdecznie wszystkim Rumunie polecam, zwlaszcza teraz, zanim tak jak np. Slowacja opanuje ja bezduszny kapitalizm, a miejscowi zaczna patrzec na turyste jak na chodzaca sakiewke.

Dariusz Bartoszewski
[ Komentarze wyróżnione kursywą Grzegorz Bednarczyk ]


POWROT WYZEJ: tutaj mozesz wrocic do "Kacika globtrotera" Epimenidesa.

POWROT NA STRONE GLOWNA: tutaj mozesz wrocic na strone tytulowa.

Ostatnia zmiana 1997.09.25