Bulgaria 97


W nawiazaniu do sprawozdania D.Bartoszewskiego z wycieczki do Rumunii, jako jeden z kontynuatorow, chcialbym przekazac kilka uwag o Bulgarii, ktora odwiedzilismy (Marcin Lach i ja) w dwa dni po opuszczeniu nas przez Blanke, Agnieszke i Darka.

Jako rzekl Dariusz B. "rumunski" etap naszej wyprawy zakonczylismy w Doi Mai (lub 2 Mai) na sympatycznej "hippisowskiej" plazy z amatorami slonca czesto w strojach naszych prarodzicow. My (sami nalezac do mniejszosci "tekstylnych") popijajac smaczne rumunskie piwo (zwykle "Azuge"), rozkoszowalismy sie pieknem przyrody ozywionej (nasza uwage przyciagaly, rzecz naturalna, "Ewy") jeszcze przez dwa dni.

Wycieczke po Bulgarii A.D.1997 rozpoczelismy od Warny.

Na plazy w Warnie Z 2Mai do granicy rumunsko-bulgarskiej dostalismy sie mini busem (bulgarska prywatna inicjatywa). Granice przeszlismy na piechote. Problemem okazal sie dalszy transport. Jedyna mozliwoscia wydawala sie taksowka. Jednak szczesliwie tuz po nas granice przekraczaly 2 autokary z dziecmi z Rosji (a dokladniej z Syberii). Po trudnych negocjacjach z kierowca (problemem nie byla cena, ale raczej brak miejsca) zabral nas, dostalismy miejsca siedzace- na podlodze.

Po dojechaniu na miejsce nalezalo wreczyc drobna "gratyfikacje" kierowcy choc tego nie zadal.

Warna to ciekawe miasto. Cala czworka przeszlismy sie po starym miescie.

(Byly wtedy z nami dwie rumunskie kolezanki z plazy w 2Mai, ktore chcialy zobaczyc Warne i tego samego dnia wrocic. Bojac sie rzekomych rabunkow ze strony Bulgarow zabraly sie z nami. Musze tu nadmienic, ze zarowno w Polsce jak i w Rumunii mowi sie o niebezpieczenstwach czyhajacych na turystow zagranicznych w Bulgarii, szczegolnie jezdzacych autokarami. Ale to zrozumiale. Jak mowi przewodnik: "Sprawy bezpieczenstwa osobistego sa szczegolnie istotne w kraju, gdzie twarda waluta jest obiektem szczegolnego pozadania" ).

Szczegolnie ciekawa jest okazala cerkiew katedralna sw.Bogorodicy (druga co do wielkosci w Bulgarii).

Na marginesie: W Bulgarii ok.27% ludnosci to prawoslawni, 0,7% protestanci, tylko 0,5% katolicy, 7,5% to muzulmanie i az ok.64% stanowia ateisci.

Jezeli ktos lubi muzea, proponuje Muzeum Morskie. Ciekawa ekspozycja zwiazana z historia nawigacji po M.Czarnym oraz Dunaju.

Po spacerze po miescie skierowalismy sie ku morzu. Na sympatycznej ,choc zatloczonej bo polozonej blisko centrum miasta plazy pilismy piwo za 500 lewow (czyli ok.1zl) SIC!
Rilski Monastyr

W ogole, cena piwa w Bulgarii (bira lub pivo) moze byc prawdziwa przyneta, dla tych ktorzy zloty napoj ten lubia spozywac a do krezusow nie naleza, czyli dla takich jak my niezamoznych studentow.

W sklepie bardzo dobre piwo stoi ok. 450 lewow, czyli jakies 90gr. Pic nie umierac! Zastrzegam, ze wszystkie podawane przeze mnie ceny sa na lipiec '97. A mysle, ze taniec nic tam nie bedzie.

Po rozstaniu sie z kolezankami z Rumunii i po godzince smazenia sie na bulgarskim sloncu (a jest ono zaiste mocne, przez caly pobyt zarowno na nizinach jak i pozniej w gorach mielismy pogode "palce lizac") ruszylismy ku dworcowi.

Zakupiwszy bilety do Sofii poszlismy na jeszcze dwie male "Zagorki". Polecam to piwo. "Zagorka" (browar Stara Zagora) jest po prostu znakomita. Jest kilka jej odmian, mocniejsze i lzejsze, roznia sie kolorem etykietki: zielona, czerwona, zolta i chyba jeszcze inne. Wszystkie doskonale. No i cena: 90gr.

A cena kolei ? Kuszetka z Warny do Sofii, czyli przez cala Bulgarie, ok.500 km kosztowala kazdego z nas po ok. 14 zl. Podkreslam: kuszetka. Bez komentarza.

Z Warny do Sofii jechalismy cala noc. Na miejscu bylismy o swicie.

Troche pochodzilismy po miescie.

Pozniej postanowilismy cos przekasic. Hot-dogi, hamburgery i inne fast-foody kosztuja w Bulgarii ok.1 zl. My upodobalismy sobie Kebabcze (jest popularne, ale nie wszedzie), czyli rodzaj naszego hot-doga z surowkami, ale zamiast parowki jest zblizony do niej w ksztalcie kawalek mielonego miesa, pikantnego pieczonego na roznie. Mozna takze zamowic podwojny. Marcinowi i mnie bardzo to smakowalo.

Sofia, jako stolica i duze miasto przypominalo mi inne stolice regionu postkomunistycznego, Bukareszt czy Warszawe. Wyglada zamozniej od pozostalych miast bulgarskich. Nie ma w tym oczywiscie nic dziwnego. Przeciez sama wielkosc (ok. 1,2mln ludzi a cala Bulgaria ok. 9 mln.) sprawia, ze to tu jest "srodek ciezkosci" calego kraju. Widac to chocby po samochodach, jakie jezdza po ruchliwych ulicach.

Sofia posiada dwa bardzo stare koscioly. Sa to poznoromansa Rotunda sw. Jerzego oraz wczesnobizantyjska cerkiew sw. Zofii pochodzaca z IV-VI w.

Z przewodnika : "Rotunda sw.Jerzego kryje sie na podworzu hotelu Sheraton, w towarzystwie calego kompleksu ruin, pozostalosci po dawnym systemie kanalow. Cerkiew sw. Zofii, od XIV w. patronki miasta, stoi kilka przecznic dalej za domem partii. Wspaniale mozaiki posadzkowe, pochodzace z Vw., przetrwaly tutaj w nienaruszonym stanie do dzisiaj."

Rilski Monastyr Jest tez w Sofii meczet Bania Baszi. Pewnie nie jedyny w miescie.

W Bulgarii widac wyrazne wplywy kulturowe wielkiego sasiada, Turcji. Pokazuje sie to w architekturze, ale przede wszystkim w muzyce. Niejednokrotnie mielismy okazje posluchac muzyki bulgarskiej o melodiach przywodzacych na mysl Wschod. Te elementy orientalne odnalezc mozna zarowno w piesniach ludowych, ale takze we wspolczesnych piosenkach o rytmach dyskotekowych.

Wedrujac po miescie trafilismy raz do dzielnicy tureckiej. Brudno, zgielk na targu, wszedzie napisy w jezyku tureckim. Tam naprawde mozna bylo poczuc "oddech Azji".

Zwiedzilismy jeszcze Narodowe Muzeum Historyczne. Olbrzymie zbiory, np. skarby Trakow. Bardzo interesujace. Podpisy pod eksponatami sa tylko w jezyku bulgarskim. Jednak, w odroznieniu od jezyka mowionego, napisy mozna dosyc latwo odszyfrowac, jesli sie choc troche pamieta j.rosyjski.

Jedno, co w bulgarskich miastach nam przeszkadzalo, to bardzo natretni cinkciarze i taksowkarze. Jak widza kogos z plecakiem ,natychmiast zaczynaja "atak", wypytywanie, proponowanie, przekonywanie.

Poznym popoludniem ruszylismy w dalsza droge. Celem naszym byla miejscowosc Rila u podnoza Gor Rila (ok.90km na poludnie od Sofii). Polaczenie nie bylo najlepsze dlatego po kilku przesiadkach pod wieczor znalezlismy sie w Rile.

Tam kupilismy sobie mape Gor Rila oraz melona (Owoce, wbrew temu co slyszelismy w Polsce, nie byly w Bulgarii tanie. Ceny zblizone do polskich. Byc moze bylismy nieco za wczesnie - druga polowa lipca.) i skierowalismy sie na piechote ku Rylskiemu Klasztorowi. Chcielismy przenocowac gdzies na campingu albo na dziko po drodze, gdyz okazalo sie ze jest to ladny kawalek (ponad 20 km).

Po kilku kilometrach marszu, gdy juz rozgladalismy sie za miejscem do noclegu, zatrzymal sie samochod i kierowca zaproponowal nam podwozke na camping prawie pod sam Klasztor. Za darmo. My:zgoda. Okazalo sie,ze facet troche mowi po polsku bo byl kierowca TIR-a i bywal w Polsce, takze w Gdansku. A teraz sie dorobil i posiada wlasny camping, na ktory nas wlasnie wiezie. Na miejscu pokazal nam miejsce na namiot i okazalo sie, ze bedzie nas to kosztowalo po 5 DM .Po tym jak nas za darmo przewiozl prawie 20 km na camping, niezrecznie bylo odmowic tym bardziej, ze w poblizu nie bylo innego campingu i trzeba by sie rozbic na dziko. Glupio wyszlo. Wyspalismy sie, wykapali i zaplacili.

Nazajutrz odwiedzilismy Klasztor Rylski (Rilski Monastir). To jest perla kultury Bulgarii. Monastyrow w okolicy jest wiecej, ale ten jest najwiekszy i najslynniejszy. Jest chyba tym dla Bulgarow, czym Czestochowa dla Polakow, miejscem kultu i celem pielgrzymek. Tyle, ze duzo piekniejszym.

Polozony malowniczo wsrod gor, z duzym przepieknym dziedzincem byl przez stulecia ostoja bulgarskiej historii i kultury. Mozna tam podziwiac 1200 freskow na scianach glownej kaplicy i otaczajacych murach, ktore tworza niezapomniana galerie na wolnym powietrzu. Znajduja sie tam zabytki ikonografii i manuskrypty kopiowane w czasie okupacji bizantyjskiej oraz osmanskiej, a takze przedmioty liturgiczne, monety, bron, klejnoty eksponowane w muzeum.

A oltarz glownej kaplicy - "kapie zlotem". Piekny.

Rybie Jezioro w Gorach Rilskich Jeszcze tego samego dnia wczesnym popoludniem zakrzyknelismy: "W gory" i wystartowalismy. Po ciezkim dniu marszruty dotarlismy do schroniska "Rybnyje Ozero" gdzie za oplata moglismy rozbic namiot. Nieopodal rozbili sie tez Czesi.

W ogole, w Gorach Rilskich Bulgarzy stanowili maly procent spotkanych przez nas turystow (no, moze troche przesadzam) Spotkalismy duza grupe Czechow, byli tez Slowacy, Rosjanie, a nawet Amerykanie. Ale wszyscy ci ludzie byli rzadkoscia. Sa to gory jeszcze nie zadeptane.

Caly czas towarzyszyly nam wspaniale widoki.

Drugi dzien byl naprawde morderczy. Idac z 20 kg-owymi plecakami zrobilismy ok.35 km (na mapie! ). Pod koniec dnia zdobylismy najwyzszy szczyt Rily, a zarazem najwyzszy szczyt Bulgarii - Musale 2925 m n.p.m. Tego dnia spalismy w schronisku nieco ponizej szczytu ok. 2700 m n.p.m. Juz przy samym wejsciu Bulgar przywital nas kieliszkiem wodki. Mimo, ze bylismy wykonczeni, nie wypadalo odmowic ... Za noc zaplacilismy po 6 DM. Bylismy tam swiadkami zbiorowych tancow Bulgarow przy muzyce o charakterze orientalnym (mlodziez wolala jednak uprawiac "potupaje" przy standardach disco).

Po dwoch trudnych dniach nazajutrz rano zeszlismy z gor. Naszym celem byla Dolna Bania, mala miejscowosc w ktorej sa cieple zrodla i gdzie mielismy nadzieje sie wykapac i odswiezyc. Dostanie sie tam zabralo nam pol dnia (ok. 25 km w linii prostej). Bardzo duzo czasu zeszlo jednak na zejscie z gor.

W samej miejscowosci ,na podstawie poprzednich doswiadczen z Bulgarii oraz tego co teraz zobaczylismy stwierdzilismy, ze gdyby chciec opisac obecna Bulgarie jednym zdaniem, to trzeba by powiedziec: Tak jak upadl caly blok panstw komunistycznych, tak upadl jego glowny kurort.

Albowiem to co ujrzelismy to pozostalosci po dawnej swietnosci turystycznej tego kraju (swietnosci na miare realnego socjalizmu). Mnostwo opuszczonych, zdewastowanych domkow campingowych, zarosniete baseny bez wody z nie uzywanymi trampolinami , zjezdzalniami itd.

Nawet Bulgar ze schroniska opowiadal, ile to ludzi przyjezdzalo do nich za komuny z DDRu i Polszy na wczasy i w gory. On to mowil z zalem, ale mysle ze akurat gory zyskaly na mniejszej ilosci ludzi..

Po pewnym czasie znalezlismy obskurny budyneczek, w ktorym mial byc basen z cieplych zrodel. Zaplacilismy za wstep. W srodku byly dwa male baseniki,weszlismy przez drzwi dla mezczyzn. Wlasciwie byly to brodziki z woda po kolana, gdzie dokola siedzieli goli osobnicy plci brzydkiej w roznym wieku i sie moczyli.

Ze wzgledu na ciasnote oraz niski poziom higieny tego miejsca, zrezygnowalismy z kapieli.

Wielkie TyrnowoPozniej umylismy sie przy publicznych kranach na zewnatrz. Z jednego kranu leciala woda tak goraca, ze prawie nie sposob bylo sie umyc. Inne jednak mialy temperature odpowiednia, dlatego tez dokonalismy pobieznych ablucji.

Poniewaz zrobilo sie dosyc pozno, ruszylismy w las, aby tam rozbic sie na dziko.

Nastepnego dnia, kontynuujac nasza wyprawe, wyruszylismy w kierunku Wielkiego Tyrnowa zatrzymujac sie po drodze w Plowdiw.

Wielkie Tyrnowo wywarlo na nas bardzo mile wrazenie. Dawna stolica Bulgarii to malowniczo polozone 75-tysieczne miasto o ponad 5000- letniej historii.

Kawiarenki na wolnym powietrzu i warsztaty, oswietlone latarniami, ozywiaja ulice, ktore wija sie od jednego kosciola do drugiego przecinajac najcenniejsza bulgarska kolekcje ruin.

Warto przejsc sie po ruinach fortecy Carewec, rozciagajacych sie na wzgorzach wokol miasta. Jest z tamtad piekna panorama.

Na innym wzgorzu Trapezica sa ruiny 17 malych cerkwi i kaplic grobowych z resztkami malowidel, mozaik i detali ceramicznych.

Ponizej w samym miescie, malownicze stare waziutkie uliczki, po ktorych bardzo przyjemnie sie "posnuc", szczegolnie ze jest to miasto niewielkie i odleglosci sa male.

Naturalna atmosfera starego miasta wzbudza sympatie (nie ma mowy o zadnej komercji). Zycie wsrod malych uliczek i domow plynie naturalnym rytmem.

W Wielkim Tyrnowie mozna odpoczac.

No i znow cena piwa: w kawiarence, w srodku starowki - 1 zl.

Jednak i tu spotkalismy "bulgarski sydrom upadlego kurortu". Przybywszy do miasta, ruszylismy w poszukiwaniu noclegu. Na mapie zaznaczone byly 3 campingi na jednym ze wzgorz. Po upartych poszukiwaniach, nie znalezlismy zadnego. A wlasciwie byly pewne ich slady: stare opuszczone i zarosniete domki campingowe.

Koniec koncow wyladowalismy na polu przy motelu. (Tam wzielismy prysznic).

Palac Ciausescu w Bukareszcie - druga najwieksza budowla swiata. W tym miejscu musze powiedziec o jednej rzeczy, ktora odroznia Bulgarie od calego chyba swiata. Ma to zwiazak z dogadywaniem sie z ludzmi. Ten, kto nigdy nie byl w tym kraju bardzo sie zdziwi, gdy spytawszy Bulgara o cos, uslyszy "Da" (czyli "Tak") i zobaczy go krecacego przeczaco glowa, natomiast mowiac "Ne" potakujacego. Konsternacja, szok!

Pol biedy, gdyby wszyscy Bulgarzy zachowywali sie w ten sposob (mozna by sie przyzwyczaic), ale okolo polowy przez nas spotkanych tam osob ruszala glowa "normalnie"...

A teraz zagadka: Zadajesz Bulgarowi jakies pytanie, a on nie mowiac nic, potakuje glowa. Co to oznacza?

Takich zagadek mielismy podczas naszej krotkiej wycieczki kilka: w autobusach, na dworcach, w sklepach.

Dopiero w Bulgarii czlowiek zdaje sobie sprawe z tego, jak wazne w porozumiewaniu sie sa gesty. Szczegolnie w dogadywaniu sie z obcokrajowcami.

Nawiasem, niby bulgarski jezyk nalezy do rodziny slowianskiej, ale zrozumiec sie z mieszkancem dawnej Tracji bardzo trudno. (Co innego slowo pisane) My porozumiewalismy sie tam w jezyku miedzynarodowym, czyli "rekodzielo" oraz "slowa-klucze" (mola, mersi, kde?, kolko struwa?, ne razbiram, gara, bira itd.).

Z jezykiem angielskim jest w Bulgarii kiepsko. (Inna rzecz, ze na takich wycieczkach ma sie kontakt z ludzmi slabo wyksztalconymi: kierowcy, ekspedientki, kasjerki itd.)

Nastepnego dnia rano rozpoczelismy powrot do Polski.

Pierwszy etap okazal sie dosc krotki, gdyz ze wzgledow komunikacyjnych dotarlismy tylko do Ruse, miasta przy granicy bulgarsko - rumunskiej, polozonego nad Dunajem. W tym ponad 300-tysiecznym miescie bylismy poznym popoludniem .

Chcac przejsc przez granice na piechote dojechalismy miejskim autobusem spod dworca do przejscia granicznego. Niestety nie pozwolili nam przejsc. Konieczny byl transport. Jednak taksowkarze proponowali przewoz tuz za granice za grube dolary. Zrezygnowalismy.

W ten sposob, chcac nie chcac, musielismy wieczor i noc spedzic w miescie. Pociag mielismy cos kolo 4.

Najbardziej charakterystycznym elementem w centrum miasta, ktory utkwil mi w pamieci jest deptak. Najpierw otoczony licznymi kawiarniami, barami i dyskotekami, a pozniej przechodzacy w park. Prosto "jak strzelil" prowadzi nad Dunaj.

Nie wiedzac, co robic wieczorowa i nocna pora w srode w takim miescie, chodzilismy po kawiarenkach zamawiajac lody i rozne drinki, grajac w bilard. Wszystko za ceny 4-krotnie nizsze od polskich.

Nad ranem minelismy granice. Na tym skonczyl sie nasz tygodniowy wypad do Bulgarii. W powrotnej drodze odwiedzilismy jeszcze Bukareszt i Braszow.

Podsumowujac, mozna powiedziec ze warto pojechac do Bulgarii, wykapac sie w Morzu Czarnym, pochodzic po gorach, zwiedzic monastyry, sympatyczne Wielkie Tyrnowo ...

Po pierwsze: tanie bilety kolejowe

Po drugie: tanie fast-food'y

Po trzecie: tanie piwo

Po czwarte: tam rzadko pogoda nie dopisuje

Inne ceny w sklepach sa zblizone do polskich lub nieco nizsze.

Trudno mi mowic o cenach noclegow w kwaterach, bo z nich nie korzystalismy. Wszak ceny w schroniskach (na duzych wysokosciach) nie mowia o przecietnych cenach na nizinach.

Jesli chodzi o bezpieczenstwo, to moge tylko powiedziec ze nas nic zlego nie spotkalo. Byc moze mielismy szczescie.

Polecam wszystkim Bulgarie!


Przemyslaw Piotrowski


POWROT WYZEJ: tutaj mozesz wrocic do "Kacika globtrotera" Epimenidesa.

POWROT NA STRONE GLOWNA: tutaj mozesz wrocic na strone tytulowa.

Ostatnia zmiana 1997.05.21